środa, 2 listopada 2011

"Jedyne dziecko" Jack Ketchum




Najlepsze książki to te, które wywołują u czytelnika silne emocje: radość, smutek, strach, współczucie... Wiadomo wówczas, że autor nas zaczarował, wciągnął w swoją opowieść. Pamiętam o tym szczególnie podczas czytania horrorów, które z założenia mają mnie przestraszyć, jednak w przypadku tekstów Jacka Ketchuma, według wielu jednego z najlepszych współczesnych pisarzy grozy, sprawy mają się nieco inaczej. Jego książki odwołują się do uczuć głębszych, mniej „pierwotnych”: żalu, wynikającej z niego złości i wreszcie bezsilności. Jeśli mieliście okazję (napisać „przyjemność” byłoby sporym przekłamaniem) zapoznać się z „Dziewczyną z sąsiedztwa” jego autorstwa, wiecie, co mam na myśli. Czy jednak jest tak również w przypadku najnowszej powieści Ketchuma - „Jedynego dziecka”?

Powiedzmy sobie szczerze: umieszczony z tyłu okładki skrót fabuły, w pierwszej chwili przywodzi na myśl filmy obyczajowe z cyklu „Okruchy życia”. Historia obraca się wokół losów pozornie zwyczajnej amerykańskiej rodziny, gdzie dziecko jest bezbronną ofiarą, matka marzy przede wszystkim o spokojnym, pełnym miłości życiu, ojciec zaś przejawia skłonności do przemocy, których nawet nie musi stymulować alkoholem. Na pierwszy rzut oka nic nowego; temat smutny, ale przeżuty i wypluty już nieraz. Gdy jednak zagłębimy się w lekturę, ujrzymy nie tylko dokładne studium psychologiczne pierwszorzędnego psychopaty, ale także narodziny rodzinnej tragedii. Będzie temu towarzyszyło chłodne, a przez to jeszcze mocniej uderzające w czytelnika, przedstawienie postawy wymiaru sprawiedliwości wobec tak poważnego społecznego problemu.


Dlaczego zatem tak mało odkrywcza historia nie tylko nie pozwoliła mi oderwać się od „Jedynego dziecka”, ale też spowodowała, że kilkakrotnie zacisnęło mi się gardło?

Ważnym czynnikiem jest z pewnością styl autora. Brak w nim wszelkiego rodzaju ozdobników; zdania są krótkie, surowe, przekazują nawet najbardziej dramatyczne informacje w sposób bezpardonowy i absolutnie dosłowny. Jednocześnie Ketchum korzysta z bogatego słownictwa, dzięki któremu każda sytuacja jest klarowna (czasami nawet aż za bardzo...). Poprzez akapity, składające się nierzadko tylko z jednego, ale za to mocnego zdania, buduje niesamowite napięcie. Także wypowiedzi bohaterów są zwięzłe, dialogi brzmią bardzo naturalnie, nie sprawiają wrażenia przegadanych i przeciąganych na siłę.

Narzędzia pierwszej próby umożliwiły stworzenie naprawdę sugestywnego, klimatycznego tła. W prozie Ketchuma nawet zadbany ogród, w którym nie brak wypielęgnowanych klombów, imponującego kącika warzywnego i malowniczego plastikowego trójkołowego rowerka, to w rzeczywistości scena dla prawdziwej zbrodni. Nie inaczej jest tym razem. Z początku wydaje się nam, że trafiliśmy do typowego amerykańskiego domu, nagle jednak okazuje się, że znaleźliśmy się w samym środku piekła. Najbardziej przeraża nie ojciec znęcający się nad dzieckiem, nie biurokratyczna obojętność, z jaką odnosi się do tej sytuacji wymiar sprawiedliwości, ale fakt, że oto czytamy historię, która równie dobrze mogłaby wydarzyć się tuż obok nas.

Podobnie jak w przypadku poprzednich wydanych w Polsce powieści Ketchuma, Papierowy Księżyc odpowiednio zadbał o techniczną i graficzną stronę książki. W samym tekście nie zauważyłam rażących błędów, tłumaczenie stoi na wysokim poziomie. Jedyne co drażni, to nieco za duża czcionka i irytująca kursywa, od której jest niekiedy aż gęsto - ma ona podkreślić coś, co równie dobrze czytelnik mógłby uznać za ważne samodzielnie, bez graficznej podpowiedzi. Okładka, wyposażona w efektownie błyszczące, chociaż trochę przedramatyzowane rozbryzgi krwi, intryguje, a także stanowi swego rodzaju ostrzeżenie...

Oto „Jedyne dziecko”. Książka, która Cię nie zrelaksuje. Nie umili Ci czasu. Nie rozbawi, raczej nie wzruszy, a za to głęboko zasmuci i wywoła złość na obojętność wobec tragedii, których w codziennym życiu nie brakuje. Jest to jednak kawał dobrej, mocnej prozy, która stanowi zarazem odzwierciedlenie naszej rzeczywistości: okrutnej i niesprawiedliwej, czy nam się to podoba, czy nie. 

Recenzja zamieszczona również na serwisie Efantastyka pod TYM linkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...