Część jedenasta
Gwar, zapachy, atmosfera, nawet
muzyka – wszystko było tak podobne do tego, co Gabriela zapamiętała z przyjęcia
urodzinowego Artura dziesięć lat wcześniej, że aż zahaczało o déjà vu.
Różnice były dwie. Po pierwsze, Gab obserwowała wszystko z perspektywy
umieszczonej o kilkadziesiąt centymetrów wyżej. Po drugie – nie było Artura.
Benedykt i Gabriela wypatrzyli się
dopiero po półgodzinie bezcelowego snucia się pomiędzy gośćmi. Spotkali się na
neutralnym gruncie: na tarasie, gdzie stał stół z przekąskami.
– Nigdy nie zrozumiem, jak można nie
lubić oliwek – powiedział Benek, wykałaczką usiłując wyłowić największą sztukę
z miseczki.
– To twój sposób na zainicjowanie small
talk? – zdziwiła się Gab. – Jedzenie?
– Oliwki – doprecyzował. – Hej, nie
chciałem zabrzmieć jak imprezowy nudziarz, który szuka partnera do kurtuazyjnej
trzydziestosekundowej pogawędki. Zmieniamy temat na pogodę?
– Nie, nie trzeba. Wiesz, że wczoraj
wieczorem ktoś do mnie wydzwaniał?
Benek zawahał się z nadzianą na
wykałaczkę oliwką w połowie drogi do ust.
– Wydzwaniał? Kto?
– Nie mam pojęcia. Numer był
prywatny. Kilka głuchych połączeń, jedno po drugim.
– Och. – Zastanowił się chwilę. Choć
wyraźnie starał się to ukryć, na twarzy miał wymalowaną niechęć do tematów,
które mogą skrywać drugie, trzecie, dziesiąte dno. – Rozumiem, że nie mówiłabyś
mi o nich, gdybyś uważała je za pomyłkę albo czyiś głupi żart.
– Dobrze rozumiesz. Wspominałeś
komuś o naszej rozmowie?
– Gab, to zabrzmiało trochę dziwnie.
– Wspominałeś? – nie ustępowała.
– Nie.
Gab nie spodziewała się innej
odpowiedzi, ale i tak poczuła nagłą potrzebę uściśnięcia przyjaciela i przeproszenia
go za ostry ton. Poczekała moment, aż kręcąca się wokół łódeczek z sera
sąsiadka zmieni zdanie i podryfuje w kierunku grilla.
– Wiem, że w twoich uszach
zabrzmiało to paranoidalnie – powiedziała, w ramach solidarności również
rozpoczynając polowanie na oliwki – ale musiałam zapytać. Trochę to wszystko
zbyt dopasowane do siebie w tej całej dziwności, nie sądzisz? Zaginięcie,
podejrzana firma, jakieś przekręty w interesach, nikt nie chce rozmawiać, teraz
jeszcze te głuche telefony...
– Rozumiem, co masz na myśli –
zgodził się niechętnie Benedykt. Wydawał się zmęczony samą perspektywą
wchodzenia w tę dyskusję coraz głębiej i głębiej. – Przegapiasz tylko jeden
istotny fakt.
– Jakiż to niby?
– Rany, Gab, nie jeż się tak. Fakt
jest taki, że nie żyjemy na kartach jakiejś pokręconej powieści kryminalnej,
tylko w spokojnej, bezpiecznej, i, wybacz dosadność, kryminalnie nudnej gminie
Brwinów. Tutaj rzeczy, o których opowiadasz, po prostu się nie dzieją.
No nie, on znowu zaczyna, pomyślała
Gabriela z niedowierzaniem. Co jest z tymi ludźmi? A jednak wiedziała bardzo
dobrze, w czym rzecz: w potrzebie utrzymania świadomości istnienia tej
spokojnej i bezpiecznej rzeczywistości. Co innego mógł zrobić zwykły
mieszkaniec okolicy, jeśli nie uparcie powtarzać, że sąsiedztwo jest piękne,
zielone i absolutnie, niepodważalnie, niezmiennie pozbawione niebezpieczeństw?
– Nie dzieją się, a jednak o nich
rozmawialiśmy – zauważyła.
– Nieprawda – zaprzeczył Benedykt. –
Rozmawialiśmy o hipotezach i niepewnych informacjach, które nie muszą nawet być
powiązane. To zupełnie co innego. Twoje wczorajsze głuche telefony nie mogą
mieć nic wspólnego ze zniknięciem Artura Korzewskiego dziesięć lat temu.
Pamiętaj o tym, Gab. To było dziesięć lat temu!
– Nie muszą mieć. Nie: „nie mogą”.
To zupełnie co innego – dodała z przekąsem.
– Niech ci będzie. – Benek machnął
wykałaczką tym samym gestem, jakim równie dobrze mógłby zamachać białą
chorągiewką na znak, że niniejszym zabrakło mu chęci i energii na dalszą walkę.
Gabriela rozumiała go bardzo dobrze,
choć jednocześnie sama miała jeszcze w sobie mnóstwo energii i determinacji.
Postanowiła zatem odciążyć przyjaciela, który jak dotąd okazał się jej
najlepszym – i praktycznie jedynym – źródłem.
– A gdzie nasz ulubiony barman? –
zapytała łagodnie.
– Krzysiek? – Benedykt zamrugał,
jakby nie był pewny, o kim Gab mówi. – Nie wiem, miał tu w ogóle być?
– Dlaczego nie? Sama go zaprosiłam.
– Osobiście?
– Telefonicznie. Właściwie:
esemesem. Nie odebrał, pewnie był zajęty w barze.
Benek popukał się wykałaczką w
brodę.
– Pewnie tak.