środa, 16 listopada 2011

"Młyn i krzyż"


Nieczęsto chodzę do kina; z reguły trafiam tam w wyniku towarzyskiego lub edukacyjnego spisku. Dzięki temu na filmach znam się chyba jeszcze gorzej niż na muzyce, a tym samym w kwestii kinematografii jestem typowym zjadaczem chleba - biorę wszystko takim, jakim mi się podaje, i nie podoba mi się, gdy oczekuje się ode mnie czegoś więcej.

"Młyn i krzyż" to film o sztuce. Sztuce przez duże "s", a do tego powiększone pięciokrotnie i ozdobione roślinną stylizacją z pozłacanymi elementami. Główny temat, tło i koszmar: "Droga krzyżowa" Petera Bruegela - dzieło wybitne, tak ze względu na rozmach wykonania, jak i samą wartość artystyczną. Jest to jeden z tych obrazów, które można oglądać przez piętnaście minut, a i tak nie dostrzec wielu aspektów przedstawionej sceny. Po kwadransie natłok postaci i wydarzeń przedstawionych na płótnie przestaje zachwycać, a zaczyna męczyć. Prosta analogia wskazuje, że oglądanie "Drogi krzyżowej" na gigantycznym ekranie kinowym przez blisko półtorej godziny stanowi zagrożenie dla zdrowia i/lub życia.

Film przedstawia dzień z życia postaci uwiecznionych na płótnie. Nie brakuje tu więc widoków w rodzaju heretyka, któremu kruki przez dobrych kilka godzin robią z twarzy tatara, jego zapłakanej żony i łaciatego cielaczka, który wydaje się być aktorskim objawieniem tego filmu. Oprócz nich mamy sprzedawcę chleba, mamy chłopaka z przerośniętym fletem, mamy tańczącą parkę, mamy hiszpańskich żołnierzy, mamy mieszkańców młyna, mamy... no, mamy z dwieście różnych postaci, spośród których większość ma za zadanie pętać się po ekranie, nie mówiąc ani słowa. Na obraz składają się również wydarzenia, z których najbardziej istotne jest z pewnością ukrzyżowanie. Sprawia ono jednak wrażenie wciśniętego tam nie wiadomo skąd - oglądamy scenki rodzajowe z życia nowożytnych Holendrów, a nagle na ekranie pojawia się Jezus w koronie cierniowej. Jak wywołać u widza głęboką konsternację (żeby nie powiedzieć: dysonans poznawczy)? Właśnie tak.

Nie twierdzę oczywiście, że jest to film zły. Gdzieżbym śmiała! Niewątpliwą zaletą widowiska są elementy przystępne dla osoby nieorientującej się w Sztuce, ale za to posiadającej oczy i uszy. Oprawa audiowizualna poniekąd podźwiga ślamazarną historię z dna. Poza niewątpliwie urokliwymi widokami wzgórz, lasów i ogromnego młyna możemy podziwiać pojawiające się w tle fragmenty obrazów Breugela. Jest to zabieg zaskakujący, oryginalny, a przy tym podawany nienachalnie, z wyczuciem. Mocną stroną "Młyna i krzyża" jest również muzyka, chociaż w jej przypadku pojawiające się niekiedy chóry mogą brzmieć trochę nienaturalnie. Podobnie sprawa ma się z osobliwym efektem - głosom często towarzyszy potężne echo; które zdaje się stać ponad warunkami przestrzennymi, atmosferycznymi i ogólnie logicznymi.

Powiadam jednak: nic nie uratuje filmu, który został dosłownie przywalony masą symboli i nawiązań do twórczości malarza. Żeby docenić "Młyn i krzyż", trzeba mieć tak niesamowitą wiedzę i wyczucie, że obawiam się, iż objawienia tego mogą dostąpić tylko nieliczni, a mnie, kmiotkowi, dar ten nie przysługuje. Los chciał jednak, że obok uniemożliwiającej zrozumienie filmu ignorancji i braku informacji pojawiła się również fascynacja, przez którą zamiast uciąć sobie drzemkę, wpatrywałam się w ekran i nadstawiałam uszu (na próżno wyczekując dialogów). Tym samym z obejrzenia "Młyna i krzyża" nie wyniosłam nic - nic poza uczuciem znużenia i wrażeniem, że paruje mi mózg. Raczej trudno wydać gorszy osąd na temat elementu kultury, do którego skonsumowania zostałam z takim entuzjazmem zmuszona...

2 komentarze:

  1. Dla mnie to taki film robiony pod pseudo-intelektualistów, którzy dla komfortu własnego ego będą cmokać nad kunsztem adaptacji niderlandzkiego malarstwa i trollować na filmwebie plebs, któremu nie podoba się ten koszmarny eksperyment. Naprawdę - do "młynka" byłem naprawdę pozytywnie nastawiony przed premierą. Ale w życiu nie pomyślałbym, że w swoim zamyśle twórcy pójdą na całość i w efekcie proporcje forma/treść, okażą się tak masakryczne. Przykre, ale ani to edukator, ani motywator - szczątkowe informacje i ziejąca z ekranu pustka raczej nie zachęcą nikogo do przestrojenia zainteresowań na malarstwo."zzewnątrz".

    OdpowiedzUsuń
  2. @Boromi

    Trudno się nie zgodzić.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...