Nieczęsto
chodzę do kina; z reguły trafiam tam w wyniku towarzyskiego lub
edukacyjnego spisku. Dzięki temu na filmach znam się chyba jeszcze
gorzej niż na muzyce, a tym samym w kwestii kinematografii jestem
typowym zjadaczem chleba - biorę wszystko takim, jakim mi się
podaje, i nie podoba mi się, gdy oczekuje się ode mnie czegoś
więcej.
"Młyn
i krzyż" to film o sztuce. Sztuce przez duże "s", a
do tego powiększone pięciokrotnie i ozdobione roślinną stylizacją
z pozłacanymi elementami. Główny temat, tło i koszmar:
"Droga krzyżowa" Petera Bruegela - dzieło wybitne, tak ze
względu na rozmach wykonania, jak i samą wartość artystyczną.
Jest to jeden z tych obrazów, które można oglądać
przez piętnaście minut, a i tak nie dostrzec wielu aspektów
przedstawionej sceny. Po kwadransie natłok postaci i wydarzeń
przedstawionych na płótnie przestaje zachwycać, a zaczyna
męczyć. Prosta analogia wskazuje, że oglądanie "Drogi
krzyżowej" na gigantycznym ekranie kinowym przez blisko
półtorej godziny stanowi zagrożenie dla zdrowia i/lub życia.
Film
przedstawia dzień z życia postaci uwiecznionych na płótnie.
Nie brakuje tu więc widoków w rodzaju heretyka, któremu
kruki przez dobrych kilka godzin robią z twarzy tatara, jego
zapłakanej żony i łaciatego cielaczka, który wydaje się
być aktorskim objawieniem tego filmu. Oprócz nich mamy
sprzedawcę chleba, mamy chłopaka z przerośniętym fletem, mamy
tańczącą parkę, mamy hiszpańskich żołnierzy, mamy mieszkańców
młyna, mamy... no, mamy z dwieście różnych postaci, spośród
których większość ma za zadanie pętać się po ekranie,
nie mówiąc ani słowa. Na obraz składają się również
wydarzenia, z których najbardziej istotne jest z pewnością
ukrzyżowanie. Sprawia ono jednak wrażenie wciśniętego tam nie
wiadomo skąd - oglądamy scenki rodzajowe z życia nowożytnych
Holendrów, a nagle na ekranie pojawia się Jezus w koronie
cierniowej. Jak wywołać u widza głęboką konsternację (żeby nie
powiedzieć: dysonans poznawczy)? Właśnie tak.
Nie
twierdzę oczywiście, że jest to film zły. Gdzieżbym śmiała!
Niewątpliwą zaletą widowiska są elementy przystępne dla osoby
nieorientującej się w Sztuce, ale za to posiadającej oczy i uszy.
Oprawa audiowizualna poniekąd podźwiga ślamazarną historię z
dna. Poza niewątpliwie urokliwymi widokami wzgórz, lasów
i ogromnego młyna możemy podziwiać pojawiające się w tle
fragmenty obrazów Breugela. Jest to zabieg zaskakujący,
oryginalny, a przy tym podawany nienachalnie, z wyczuciem. Mocną
stroną "Młyna i krzyża" jest również muzyka,
chociaż w jej przypadku pojawiające się niekiedy chóry mogą
brzmieć trochę nienaturalnie. Podobnie sprawa ma się z osobliwym
efektem - głosom często towarzyszy potężne echo; które
zdaje się stać ponad warunkami przestrzennymi, atmosferycznymi i
ogólnie logicznymi.
Powiadam
jednak: nic nie uratuje filmu, który został dosłownie
przywalony masą symboli i nawiązań do twórczości malarza.
Żeby docenić "Młyn i krzyż", trzeba mieć tak
niesamowitą wiedzę i wyczucie, że obawiam się, iż objawienia
tego mogą dostąpić tylko nieliczni, a mnie, kmiotkowi, dar ten nie
przysługuje. Los chciał jednak, że obok uniemożliwiającej
zrozumienie filmu ignorancji i braku informacji pojawiła się
również fascynacja, przez którą zamiast uciąć sobie
drzemkę, wpatrywałam się w ekran i nadstawiałam uszu (na próżno
wyczekując dialogów). Tym samym z obejrzenia "Młyna i
krzyża" nie wyniosłam nic - nic poza uczuciem znużenia i
wrażeniem, że paruje mi mózg. Raczej trudno wydać gorszy
osąd na temat elementu kultury, do którego skonsumowania
zostałam z takim entuzjazmem zmuszona...
Dla mnie to taki film robiony pod pseudo-intelektualistów, którzy dla komfortu własnego ego będą cmokać nad kunsztem adaptacji niderlandzkiego malarstwa i trollować na filmwebie plebs, któremu nie podoba się ten koszmarny eksperyment. Naprawdę - do "młynka" byłem naprawdę pozytywnie nastawiony przed premierą. Ale w życiu nie pomyślałbym, że w swoim zamyśle twórcy pójdą na całość i w efekcie proporcje forma/treść, okażą się tak masakryczne. Przykre, ale ani to edukator, ani motywator - szczątkowe informacje i ziejąca z ekranu pustka raczej nie zachęcą nikogo do przestrojenia zainteresowań na malarstwo."zzewnątrz".
OdpowiedzUsuń@Boromi
OdpowiedzUsuńTrudno się nie zgodzić.