piątek, 29 czerwca 2012

Pomaturalnie, a pracowicie

Nie ukrywam, że należę do przesławnego rocznika '93 i w tym roku zdawałam maturę. Często też wypowiadam swoje, najczęściej bardzo krytyczne, opinie na temat egzaminu dojrzałości. Ponadto nigdy nie przegapię okazji na to, by na coś ponarzekać, a przy okazji jeszcze popisać o sobie, skoro w głębi duszy jestem egoistką. Do tego nierzadko przemawia przeze mnie cynizm i chłód, zdiagnozowane ogólnie jako zblazowanie.

I właśnie te fakty odzwierciedli dzisiejszy, lekko felietonistyczny wpis.

Zaczynamy losowanie, proszę o zwolnienie blokady...

Jeśli chodzi o formę egzaminu maturalnego z przedmiotów tak konkretnych jak matematyka czy historia (innych, np. chemii czy biologii, nawet nie widziałam na oczy, chcąc uchronić swój mózg przed zwęgleniem), to jest ona bardzo konkretna. Na matmie sprawdza się umiejętności, zdobyte w ciągu ostatnich trzech lat, przy pomocy przeróżnych, często niemożliwie skomplikowanych - tu mam na myśli "dowodowce"- lub standardowych, jasnych zamkniętych zadań. Historia to pytania o określone informacje, wybrane spośród tych, których powinniśmy zdobyć w trakcie nauki, plus trochę detektywistyczna analiza źródeł, i wreszcie plus wypracowanie, którego sposób sprawdzania jest tyleż tajemniczy, co korzystny dla ucznia. Sama w tym roku o Aleksandrze Wielkim nie napisałam niczego konkretnego, bawiąc się raczej w krytyczną analizę pseudo-psychologiczną, a zdobyłam ponad połowę punktów.

Przy egzaminach z języków jest, rzecz jasna, inaczej. Angielski, a przynajmniej podstawowy, nie wymaga niesamowitej erudycji, znajomości reguł gramatycznych w teorii w zasadzie też nie, w praktyce tylko trochę, by napisać w miarę zrozumiały list do wyimaginowanego kolegi z Anglii. Liczy się umiejętność swobodnego wyrażania określonych myśli, wyłapywania informacji ze słuchu i jakże rzadka w tych czasach zdolność czytania. Mimo pewnej dozy infantylizmu taka forma egzaminu wydaje się dość sensowna.

A język polski? No, tu również dobrze jest umieć czytać. Najlepiej między wierszami, niekoniecznie znajdując podteksty erotyczne, ale metafizyczne, religijne i patriotyczne - chętnie. Zdolność trzymania długopisu również nie zawadzi, chociaż umiejętność poprawnego zapisywania poszczególnych wyrazów i rozdzielania ich znakami interpunkcyjnymi wpływa na końcowy wynik w stopniu minimalnym. Dość istotny jest za to styl - odpowiednio patetyczny, sztywny jak stalowy napierśnik, równie nieprzebijalny i najczęściej zwyczajnie napuszony, przeraźliwie nudny, pozbawiony życia. Za błyskanie humorem - minus. Za oryginalne zestawienia słów - minus. Za jakikolwiek przejaw chęci bawienia się formą - minus. Jeśli chodzi o język, również dobrze jest specjalnie się nie wykazywać, chyba że po głowie chodzi jakiś termin okołodupoliteracki. Znanym i kochanym gwoździem programu jest zaś klucz, czyli czynnik, który czyni wypracowanie z polskiego najbardziej losowym egzaminem, jaki świat widział. Znajdziesz w tekście cechę A? Brawo, punkt. Znajdziesz cechę B? Niestety, nie mamy jej w kluczu, więc zero. Cecha C? Nie ma. Cecha D? Brak. Cecha E? A gówno.

To już lepiej testować uczniów z umiejętności trafienia szóstki w Lotka.

Jak z większości przedmiotów wyniki w miarę dobrze odzwierciedlają zarówno umiejętności i wiedzę ucznia (i szczęście w trafieniu na w miarę miły zakres tychże), tak przy polskim nie ma przebacz. Gdyby przyszło mi napisać maturę, mając do porównania obrazy dziecka w "Grze Endera" i "Władcy Much", czyli dwóch moich ulubionych, a zbliżonych tematycznie książkach, mogłabym dostać zarówno 100%, jak i 20%, w zależności od własnego mózgu, klucza, humoru egzaminatora, pogody i stopnia wilgotności powietrza. Tu nawet słowo "absurd" jest za słabe. A co najciekawsze, wszyscy o tym wiedzą, a nikt - szczególnie wśród osób kompetentnych - nic z tym nie robi.

Ja zajęta. Dać mi spokój.

Po przebrnięciu przez trudy matury zaczął się czas dość szumnie nazywany "najdłuższymi wakacjami w życiu", trwający w zasadzie od końcówki maja aż do października, gdy większość maturzystów zostaje przemianowana na studentów. Część z nich te kilka miesięcy poświęca na podróże, część na imprezy, część na podróże i imprezy jednocześnie. Wielu świeżo upieczonych dorosłych idzie też do pracy. A co może robić? No, wiele rzeczy. Na przykład kelnerowanie. Albo kasa w sklepie czy też fast foodzie. Absolutnym hitem jest oczywiście call center - z tego oczywistego powodu, że tu nie wymaga się ani książeczki sanepidu, ani nawet doświadczenia (które na rynku pracy stanowi walutę równie rozpowszechnioną, co euro w Ugandzie).

W moim przypadku z braku innej możliwości padło właśnie na tę ostatnią opcję wakacyjnego zarobkowania - czy też dorabiania, w zależności od zacięcia i umiejętności delikwenta. Dwa tygodnie siedzenia na słuchawkach za mną, w tym sporo szkoleń, morze wypitej wody mineralnej, kilkakrotne zdarcie gardła i, co dziwne, zaledwie kilkakrotne opieranie się wulgarności potencjalnych rozmówców. Z powodu krótkiego stażu niewiele mogę powiedzieć na temat realiów tego zajęcia, za to z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że tego rodzaju praca wymaga dużego zaangażowania, by osiągać przyzwoite efekty (prowizje od udanych rozmów) i jeszcze większej determinacji, by nie rzucić roboty w diabły po pierwszych trzech dniach.

Tu na pomoc przychodzi zasada "jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma". Zwyczajnie wku*wiająca praca? No to odszukajmy parę plusów. W przypadku call center bodaj największą zaletą jest wyrobienie "gadanego". Po paru miesiącach na słuchawkach można wcisnąć Eskimosowi wannę lodu. Albo smartfona emerytce, gdyby zastosować bliższą analogię. Innymi słowy, znacznej poprawie ulegają umiejętności takie jak zdolność przekonywania, manipulowania rozmówcą, mówienia jednej rzeczy na pięćdziesiąt różnych sposobów i odpierania najróżniejszych, niewygodnych argumentów w sposób całkiem naturalny. Poza tym można też, jak w moim przypadku, zacząć pić więcej wody i wreszcie zwalczyć upierdliwe odwodnienie organizmu, a także natchnąć swój głos nienatarczywą uprzejmością, wręcz niezniszczalną choćby w obliczu bombardowania bełkotliwymi przekleństwami.

No i zarobisz. Niewiele. Ale zarobisz!

Coś z niczego.

Najdłuższe Wakacje Życia mają wszelkie podstawy do tego, by być najbardziej pouczającym okresem chronicznego niedoboru energii, także tej pozytywnej. Nie pozostaje więc chyba nic innego, jak tylko czerpać doświadczenia pełnymi garściami i w międzyczasie nie zwariować, by później zemścić się na rzeczywistości na swój własny, perfidny, ale też wysublimowany sposób.

Bo największą sztuką jest przecież przekuwanie przeciwności losu na własne atuty.

3 komentarze:

  1. Nie no, ok, wszystko ładnie, też jestem rocznikiem '93, pomarudziłabym z Tobą, gdyby nie to, że po trzech latach nawet mnie to znudziło. Ale średnio rozumiem, co jest nie tak z maturą z polskiego. Jak chcesz błyskać humorem i bawić się formą to napisz pastisz, wypracowanie nie ma być ani takie, ani broń Boże patetyczne o.0 Ma być rzeczowe, a przynajmniej pozory rzeczowego sprawiać na tyle, na ile da się to zrobić przy kilkukrotnym powtarzaniu tego samego na różne sposoby. Taka specyfika tekstu i trzeba się tego trzymać, więc wszelkie zażalenia pod tytułem "błysnąć giętkim piórem się nie da" są raczej absurdalne.
    Klucz jest na tyle kretyńsko ułożony, że wiele elementów podpada pod ten sam punkt, więc choćbyś napisała nie wiadomo ile, za, powiedzmy, 10 cech możesz dostać 3 punkty -.- No i rzecz jasna /wszystko/ musi być napisane łopatologicznie, bo przecież nie ma tak, że ktoś się domyśli, że hej, to zdanie wisi tu dlatego, że coś z niego wynika, więc proszę się trzy sekundy zastanowić i przyznać punkt za informację. No ale nie, gdzie tam...
    W ogóle system szkolnictwa pozostawia wiele do życzenia i to temat-rzeka, który póki co odstawiam na kiedy indziej.
    Miłych wakacji, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Owca

    Nie chcę błyskać humorem czy się bawić - nawet ja wiem, że wypracowanie od tego nie jest. Chodzi mi po prostu o pozostawienie jakiejś swobody, a nie kazanie uczniowi udawać, że pisze elaborat na miarę literaturoznawcy z dziesięcioletnim stażem. Przez patos rozumiałam sztywne ramy stylistyczne, po które nie ma się prawa wyjść; w praktyce znalezienie lub nieznalezienie błędu stylistycznego czy językowego zależy w dużej mierze od osobistych preferencji i humoru egzaminatora. I TO jest idiotyzm. Gdzie tu miejsce na jakąś dozę indywidualizmu, na ubranie własnej wiedzy w choć trochę naturalne ramy? Wiadomo, że nie każdy w ogóle jest w stanie "błysnąć giętkim piórem", ale z drugiej strony dlaczego ma się wpasować w ten sztuczny kołnierz?

    Notabene zwyczajnie drażni mnie to, jak często słyszę o ludziach, którzy piszą świetnie (chodzi mi tu zarówno o teksty publicystyczne, jak i mniej lub bardziej amatorską epikę), a forma matury zwyczajnie ich niszczy. Wliczając i wynik procentowy, i samoocenę.

    Kwestii klucza poruszać szerzej jeszcze raz nie będę - w moich oczach fakt, że parę punktów można zyskać na parędziesiąt różnych sposobów nie jest w stanie wynagrodzić wszystkich tych punktów, których nie da się zdobyć, nie myśląc zgodnie z określonym "widzimisię" autorów egzaminu. Jedna jedyna właściwa interpretacja we wszechświecie? Niedorzeczność. Że nie wspomnę o tym, że przez 3 lata uczymy się milionów rzeczy, by potem na maturze skorzystać z dwóch, trzech bezużytecznych terminów, funkcjonujących w najlepszym wypadku jako walor. Nie sposób pozbyć się wrażenia, że cała energia włożona w naukę tego przedmiotu została po prostu zmarnowana.

    Dzięki za krytyczny komentarz (przez taki charakter dostaje z miejsca +10 do wartości) i oczywiście również życzę miłych wakacji, w miarę możliwości bez musu myślenia o systemie szkolnictwa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj ;-))) Trafiłam na Twój blog przez lubimyczytac.pl ;->>> Nawet nie mów mi nic o maturze.. mam ją za rok i naprawde szczerze się jej obawiam chociaż wszyscy mówią że sobie poradzę .. Najgorzej obawiam się matematyki ( ledwo teraz wyciągnęłam na 2 a i tak nie mialam pełnej średni tylko 1.77 xD ) z polskiego juz lepiej z histori także.. ah powiem ci że jeszcze nie myśle o tym ::>>> Pozdrawiam i zapraszam do mnie !! <3 Tamlin-i-vanja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...