sobota, 22 lipca 2017

"Król Lata" - część jedenasta

Część jedenasta

            Gwar, zapachy, atmosfera, nawet muzyka – wszystko było tak podobne do tego, co Gabriela zapamiętała z przyjęcia urodzinowego Artura dziesięć lat wcześniej, że aż zahaczało o déjà vu. Różnice były dwie. Po pierwsze, Gab obserwowała wszystko z perspektywy umieszczonej o kilkadziesiąt centymetrów wyżej. Po drugie – nie było Artura.
            Benedykt i Gabriela wypatrzyli się dopiero po półgodzinie bezcelowego snucia się pomiędzy gośćmi. Spotkali się na neutralnym gruncie: na tarasie, gdzie stał stół z przekąskami.
            – Nigdy nie zrozumiem, jak można nie lubić oliwek – powiedział Benek, wykałaczką usiłując wyłowić największą sztukę z miseczki.
            – To twój sposób na zainicjowanie small talk? – zdziwiła się Gab. – Jedzenie?
           – Oliwki – doprecyzował. – Hej, nie chciałem zabrzmieć jak imprezowy nudziarz, który szuka partnera do kurtuazyjnej trzydziestosekundowej pogawędki. Zmieniamy temat na pogodę?
            – Nie, nie trzeba. Wiesz, że wczoraj wieczorem ktoś do mnie wydzwaniał?
            Benek zawahał się z nadzianą na wykałaczkę oliwką w połowie drogi do ust.
            – Wydzwaniał? Kto?
            – Nie mam pojęcia. Numer był prywatny. Kilka głuchych połączeń, jedno po drugim.
          – Och. – Zastanowił się chwilę. Choć wyraźnie starał się to ukryć, na twarzy miał wymalowaną niechęć do tematów, które mogą skrywać drugie, trzecie, dziesiąte dno. – Rozumiem, że nie mówiłabyś mi o nich, gdybyś uważała je za pomyłkę albo czyiś głupi żart.
            – Dobrze rozumiesz. Wspominałeś komuś o naszej rozmowie?
            – Gab, to zabrzmiało trochę dziwnie.
            – Wspominałeś? – nie ustępowała.
            – Nie.
            Gab nie spodziewała się innej odpowiedzi, ale i tak poczuła nagłą potrzebę uściśnięcia przyjaciela i przeproszenia go za ostry ton. Poczekała moment, aż kręcąca się wokół łódeczek z sera sąsiadka zmieni zdanie i podryfuje w kierunku grilla.
            – Wiem, że w twoich uszach zabrzmiało to paranoidalnie – powiedziała, w ramach solidarności również rozpoczynając polowanie na oliwki – ale musiałam zapytać. Trochę to wszystko zbyt dopasowane do siebie w tej całej dziwności, nie sądzisz? Zaginięcie, podejrzana firma, jakieś przekręty w interesach, nikt nie chce rozmawiać, teraz jeszcze te głuche telefony...
            – Rozumiem, co masz na myśli – zgodził się niechętnie Benedykt. Wydawał się zmęczony samą perspektywą wchodzenia w tę dyskusję coraz głębiej i głębiej. – Przegapiasz tylko jeden istotny fakt.
            – Jakiż to niby?
            – Rany, Gab, nie jeż się tak. Fakt jest taki, że nie żyjemy na kartach jakiejś pokręconej powieści kryminalnej, tylko w spokojnej, bezpiecznej, i, wybacz dosadność, kryminalnie nudnej gminie Brwinów. Tutaj rzeczy, o których opowiadasz, po prostu się nie dzieją.
            No nie, on znowu zaczyna, pomyślała Gabriela z niedowierzaniem. Co jest z tymi ludźmi? A jednak wiedziała bardzo dobrze, w czym rzecz: w potrzebie utrzymania świadomości istnienia tej spokojnej i bezpiecznej rzeczywistości. Co innego mógł zrobić zwykły mieszkaniec okolicy, jeśli nie uparcie powtarzać, że sąsiedztwo jest piękne, zielone i absolutnie, niepodważalnie, niezmiennie pozbawione niebezpieczeństw?
            – Nie dzieją się, a jednak o nich rozmawialiśmy – zauważyła.
            – Nieprawda – zaprzeczył Benedykt. – Rozmawialiśmy o hipotezach i niepewnych informacjach, które nie muszą nawet być powiązane. To zupełnie co innego. Twoje wczorajsze głuche telefony nie mogą mieć nic wspólnego ze zniknięciem Artura Korzewskiego dziesięć lat temu. Pamiętaj o tym, Gab. To było dziesięć lat temu!
            – Nie muszą mieć. Nie: „nie mogą”. To zupełnie co innego – dodała z przekąsem.
            – Niech ci będzie. – Benek machnął wykałaczką tym samym gestem, jakim równie dobrze mógłby zamachać białą chorągiewką na znak, że niniejszym zabrakło mu chęci i energii na dalszą walkę.
            Gabriela rozumiała go bardzo dobrze, choć jednocześnie sama miała jeszcze w sobie mnóstwo energii i determinacji. Postanowiła zatem odciążyć przyjaciela, który jak dotąd okazał się jej najlepszym – i praktycznie jedynym – źródłem.
            – A gdzie nasz ulubiony barman? – zapytała łagodnie.
            – Krzysiek? – Benedykt zamrugał, jakby nie był pewny, o kim Gab mówi. – Nie wiem, miał tu w ogóle być?
            – Dlaczego nie? Sama go zaprosiłam.
            – Osobiście?
            – Telefonicznie. Właściwie: esemesem. Nie odebrał, pewnie był zajęty w barze.
            Benek popukał się wykałaczką w brodę.
            – Pewnie tak.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...