wtorek, 14 czerwca 2016

"Król lata" - część piąta



Piąta część noweli (umownie) w odcinkach. Tekst opublikowany również na łamach piątego numeru miesięcznika LINIA, który znajdziesz TUTAJ.


            Część piąta

            Państwo Szyllerowie wyraźnie cierpieli na niedobór córki. Utrzymali Gab w domu jedynie przez godzinę, ciężką i niewygodną dla całej trójki, bo wili się jak piskorze przez cały ten czas, nie pozwalając się rozwinąć dyskusji o zaginionych dzieciach i popsutych dzieciństwach. Mimo to sprawiali wrażenie ożywionych i natchnionych tym specyficznym rodzajem energii, przez długi czas uśpionym rodzicielskim zapałem, którego Gab nawet nie próbowała zrozumieć. Zamiast tego dopiła czwartą herbatkę z miodkiem (rzeczywiście dobrym) i, wyczekawszy na odpowiedni moment pomiędzy matczyną opowieścią o wnukach wujka Zbigniewa a ojcowską tyradą o pracy we własnej firmie, wymknęła się z kuchni. Rzuciła jeszcze głośne: „wrócę późno, nie czekajcie z kolacją”, jakby znowu miała kilkanaście lat, i wyskoczyła na ulicę.
            Dotarła na stację Podkowa Leśna Główna niecałą godzinę później. Spacer był długi, ale niezbyt wyczerpujący. Mogła co prawda podjechać kolejką, ale cóż to by wówczas była za zabawa? Przebyła całą drogę energicznym krokiem kobiety biznesu, który tak bardzo nie pasował do zasypanej igliwiem, na wpół zarośniętej ścieżki biegnącej wzdłuż torów. Podobnie jak w jej rodzinnych Otrębusach, także tutaj ze wszystkich stron wyobraźnię atakowały obrazy sprzed wielu lat. Wspomnienia nakładały się na rzeczywistość i sprawiły, że gdy Gabriela wchodziła do baru „Na Skraju Ogrodu”, czuła się bardzo, bardzo zmęczona.
            Mimo że było słoneczne popołudnie, wewnątrz panował półmrok. Imitujące kandelabry lampy dawały zbyt przytłumione światło, padające na ciemne drewno zbyt wielu stolików oraz zbyt dużej lady barowej. Na ścianach z jednej strony lokalu powieszono pstrokate plakaty, być może ogłoszenia wydarzeń kulturalnych w okolicy, z drugiej – tajemnicze drewniane konstrukcje; Gab domyślała się, że są dzieła tutejszych artystów-być-może-amatorów. Z głośników leniwie sączył się smooth jazz, pasujący do tego wszystkiego jak pięść do nosa. Całość wystroju automatycznie, nie do końca świadomie Gab oceniła jako nachalny kontrast sprzecznych stylów i intencji: trochę nowoczesności, trochę folkloru, nic tylko wcisnąć w kąt szafę grającą, a naprzeciwko symboliczne pianinko do kotleta.
            O rany, myślisz jak jakaś wielkomiejska arogantka albo zadzierająca nosa przyjezdna, skarciła się w myślach, lawirując między stolikami. Niewiele z nich było zajętych, ale rozpostarci na krzesłach klienci w większości mierzyli ponad metr osiemdziesiąt i wyciągali nogi w poprzek przesmyków w archipelagu mebli, Gab gotowa była dać głowę, że celowo. Dotarła do lady z wrażeniem, jakby właśnie odbyła spływ kajakowy Czarną Hańczą w najwęższym i najniespokojniejszym jej odcinku.
            – Dzień dobry – powiedziała do odwróconego plecami barmana. – Szukam Krzysztofa Trzmiela, słyszałam, że jest właścicielem? – Na wszelki wypadek zakończyła pytającą nutą, podejrzewając, że rodzice mogli pomylić nazwiska jej przyjaciół z dzieciństwa, a tym samym i ją wprowadzić w błąd.
            – Ano jest – odparł mężczyzna smętnym głosem konsultanta telefonicznego. – Podać coś?
            Gab przebiegła wzrokiem po barowych półkach. W kącie, niemal całkiem schowany za podwójnym nalewakiem z logiem lokalnego piwa, stał ekspres do kawy. Alleluja! Właśnie tego potrzebowała.
            – Poproszę podwójne espresso.
            Barman nawet na moment nie stracił zainteresowania właśnie polerowaną szklanką. Wykonał ruch, jakby chciał zerknąć na nią przez ramię, ale w ostatniej chwili zdecydował, że jednak nie warto i teatralnie chuchnął na szkło. Gab wywróciła oczami, uświadomiwszy sobie, że według niego zamawiając kawę o siedemnastej w czerwcową sobotę popełniła jakiś rodzaj faux pas.
            – Małe piwo – poprawiła się i po chwili wahania dodała z nadzieją: – z sokiem.
            Kufel – wcale nie mały, ale z czerwoną chmurką syropu malinowego rozchodzącą się przy dnie – huknął o kontuar po niecałych trzydziestu sekundach.
            – Na koszt firmy. Witaj z powrotem, Gab.
            Chwilę zajęło Gabrieli przyjęcie do wiadomości tego, że stoi przed nią postarzały o dziesięć lat Einstein. Głębokie zakola, awangardowa broda, obwiedzione cieniami chronicznego niedosypiania oczy, mały garb na nosie, będący zapewne pamiątką po złamaniu, zaciśnięte wargi ułożone w niemal prostą kreskę grymasu jak u sprzedawcy na zbyt długiej zmianie za ladą. Żaden z elementów nie pasował do tego, jak zapamiętała Krzyśka Trzmiela, ale mimo to twarz bez wątpienia była znajoma. Jednocześnie Gabrielę uderzył jej wyraz; w komplecie z prostym, lecz szczerym „witaj z powrotem” bardziej ucieszyłby ją równie prosty i szczery uśmiech, nie darmowe piwo.
            Uniosła kufel w geście trochę karykaturalnego toastu.
            – Uściskam cię za chwilę – powiedziała i wzięła potężny łyk.
            – Nie ma pośpiechu.

            Gdyby Gab porównała Palucha Korzewskiego, który tak entuzjastycznie ją powitał, do roześmianego pluszowego misia, Krzyśka siłą rozpędu musiałaby określić jako robota z plastiku. Wpatrywał się w nią, zarzuciwszy sobie szmatkę do polerowania na ramię. Ręce założył na piersi, spod mankietu koszuli na jego lewy nadgarstek wypełzał fantazyjny tatuaż. Nie zmienił wyrazu twarzy. Zupełnie jakby wiedział, że sentyment i sympatia nie są najważniejszym powodem, dla którego nie odłożyła spotkania z dawnym przyjacielem na następny dzień, gdy on będzie miał wolne, a jej nie będą przygrywały nerwy. Jakby wiedział, że tak naprawdę nie potrafiła zaczekać ze sprawą zaginięcia Artura; dla nich wszystkich wspomnienia wyciąganego teraz spod grubej warstwy kurzu i celowego zapomnienia, dla niej – gwoździa wbitego nagle w sam środek serca.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...