sobota, 19 maja 2012

"Władca Much" William Golding

“Nożem zwierza! Ciach po gardle! Tryska krew!”

Intrygująca okładka i jeszcze bardziej intrygujący tytuł. To wystarczyło, bym sięgnęła po tę książkę w wieku lat parunastu, nie wiedząc, że zapamiętam ją prawdopodobnie na całe życie. Nic zresztą nie zapowiadało szoku; ta krótka historia zaczyna się jak opowieść dla najmłodszych, trochę w stylu „Robinsona Crusoe”, na ostatnich stronach zaś mrozi krew w żyłach, staje się gorąca i lepka, jeży włosy na głowie. Jest w stanie sprawić, że dorośli spojrzą z trwogą na swoje dzieci, zastanawiając się, do czego  mogą być zdolne.

Grupka dzieci w wieku od sześciu do dwunastu lat cudem przeżyła katastrofę samolotu. Znalazły się na bezludnej wyspie, obfitej w owoce, bez zagrożenia ze strony zwierząt. Są zupełnie same i nareszcie, jak im się wydaje, będą mogły bawić się do woli. Właściwie zapowiada się wspaniała przygoda, nic nie wskazywałoby na to, że tym chłopcom w ogóle przytrafiło się jakieś nieszczęście. Wydaje się, że mogą spełnić tu swoje marzenia — odkrywanie wyspy, zabawy w wodzie, wszystko to, czego nie mogli doświadczyć mieszkając w miastach pod kontrolą rodziców. A jednak nie do końca wiedzą, w co i jak mają się bawić... 

Dwaj nieco starsi chłopcy, Ralf i Prosiaczek, postanawiają wezwać wszystkich na zebranie, podczas którego mają omówić sytuację i znaleźć jakiś sposób na opuszczenie wyspy. Podczas spotkania dzieci muszą wybrać przywódcę – wesołego i sympatycznego Ralfa lub Jacka, chłodnego dowódcę grupy chórzystów. Zwycięża ten pierwszy. Natychmiast zabiera się do ustalenia zasad obowiązujących na wyspie i rozdzielenia obowiązków. Tak więc dzieci przy pomocy okularów Prosiaczka rozpalają wielkie ognisko mające sprowadzić pomoc, większość chłopców ma pilnować, by płomienie nie zgasły, a chórzyści z Jackiem na czele stają się myśliwymi. Równocześnie wśród maluchów zaczyna krążyć historia o czającym się w gęstwinach Zwierzu – bestii czyhającej na życie dzieci.

Z czasem porządek, a wręcz małe państwo, do którego utworzenia dążył Ralf, rozsypuje się. Myśliwi okazują się być aż nazbyt skuteczni. Jack zabija pierwszą świnię, którą pożywiają się dzieci i w tym momencie znika niewinność, przeradzając się w siłę i brutalność. Ognisko symbolizujące nadzieję na powrót do domu gaśnie, mali rozbitkowie dzielą się na dwa wrogie sobie obozy. Liczniejsza grupa myśliwych poluje, zabija, syci się mięsem i niezwykłą mocą panowania nad życiem innych istot. W czasie spontanicznego tańca, śpiewając: “Nożem zwierza! Ciach po gardle! Tryska krew!”, wpadają w trans i doprowadzają do pierwszej, lecz bynajmniej nie ostatniej tragedii...

Wizerunek dzieci w książce Goldinga przeczy temu, co sądzimy i co jest dla nas jasne. Nagle okazuje się, że z pozoru bezbronny dwunastolatek może posunąć się do najgorszych czynów, nawet nie myśląc przy tym o czymś, co mogłoby uchodzić za motyw. Nóż trzymany w ręce i krew ofiary spływająca po policzkach daje uczucie władzy i to wystarcza. Brak ściśle przestrzeganych reguł, ograniczeń i kontroli sprawia, że dziecko zmienia się w mordercę, myśliwego. Mały wiek i brak doświadczenia okazuje się nie przeszkodą, a raczej furtką do szaleństwa i przemocy.

„Władca Much” wywarł na mnie niesamowite wrażenie. Znacznie odbiega od standardów, zaskakuje i przeraża. Jakiż szok przeżywa czytelnik, gdy po kilku rozdziałach radość na wyspie nagle zostaje zastąpiona brutalność i śmierć! Nie jest to jednak  książka dla każdego. Żeby w pełni ją docenić, trzeba dostrzec przesłania zręcznie wplecione w treść, jak choćby świńska głowa zatknięta na kiju, oblepiona przez chmary much i przemawiająca do przestraszonego Simona. Po lekturze trudno będzie czytelnikowi uciec od trudnych pytań. Czy każdy skrywa w sobie tę małą, ukrytą cząstkę myśliwego, czekającego na dogodny moment, by zawładnąć człowiekiem? Skoro dzieci są zdolne do takich czynów, to co może zrobić dorosły? Czy tak naprawdę każdy z nas jest Zwierzem?

"Władca Much", William Golding
9/10

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...