Część ósma
– Wróciłam! – krzyknęła Gabriela na
progu.
Odpowiedziała jej cisza pogrążonego
w półmroku domu. Wzruszyła ramionami i ściągnęła buty bez rozwiązywania
sznurówek. Cały dzień chodzenia, wypytywania, drążenia i skakania po
wspomnieniach zmęczył ją tak bardzo, że marzyła już jedynie o zawinięciu do
bezpiecznej, cichej przystani w swoim dawnym pokoju, by spędzić w nim resztę
wieczoru nad zapełnionym drobnymi zapiskami notesem.
Odrobinę zawiodła się na własnej
psychice, gdy tuż po przyjeździe do rodzinnego domu weszła pomiędzy tak dobrze
jej znane cztery ściany i nie poczuła nostalgicznego ucisku w żołądku.
Przeciągnęła walizkę do pokoju, omiotła pomieszczenie wzrokiem. Rodzice
zostawili wszystkie rzeczy, których Gab nie wzięła ze sobą podczas pośpiesznej
wyprowadzki, więc z półek straszyły pluszowe zabawki, książki z kolorowymi
grzbietami, przybory do rysowania i wszelkie inne szpargały, których można by
oczekiwać po królestwie dwunastolatki. Ze ścian w kolorze limonki zniknęły
plakaty zespołów popowych, które pewnie już nawet nie istniały, a na ich
miejscu pozostały jedynie białe ślady po taśmie klejącej, ale poza tym
właściwie nic się nie zmieniło. Patrząc na ten pokój, Gabriela nie czuła
zażenowania, ale nie mogła się też w sobie doszukać rozrzewnienia. Jej umysł
był gdzie indziej.
Teraz, wieczorem, stanęła w ciemnym
korytarzu przed drzwiami, zastanawiając się, na ile wspomnienia mogą ją
rozpraszać, a na ile motywować.
Agnieszka Szyller wychyliła się z
łazienki, cała przyozdobiona żółtymi wałkami do włosów. Zobaczyła Gab i
uśmiechnęła się.
– Cześć, córuś. – Przesłała jej
niewidzialnego całusa; żaden dystans ani czas nie był w stanie sprawić, by ten
jej nawyk wyblakł. – Jak ci minął dzień? Spotkałaś wielu starych znajomych?
– Kilku – opowiedziała Gabriela.
Chciała żartobliwie użyć buntowniczo-wyzywającego tonu wymówki dziecka względem
rodzica, ale rezultat w jej opinii zabrzmiał po prostu chłodno. Odchrząknęła,
nagle dziwnie skrępowana, zaraz jednak spróbowała wybrnąć w dyplomatyczny
sposób, czyli zmieniając temat: – Przepraszam, że tak wyskoczyłam zaraz po
przyjeździe, ale wiesz, jaka jestem. Zżerała mnie ciekawość.
– Oj wiem, wiem – machnęła ręką
mama. Światło sączące się zza jej pleców tworzyło nad jej głową aureolę. – Nic
się nie stało. Mam tylko taką małą prośbę ode mnie i od twojego ojca…
– Tak?
– Zarezerwuj sobie jutrzejsze
popołudnie dla nas, dobrze?
Gabriela zamrugała.
– Macie jakieś specjalne plany?
– Właściwie to tak. – Pani Szyler
dotknęła dłonią włosów, jakby chcąc się upewnić, że dalej tam są, ciasno
nawinięte na wałki. – Robimy wieczorem takie małe… przyjęcie… powitalne. –
Wydawało się, że wypowiedziała to wszystko na bezdechu, byle szybciej mieć to
za sobą.
– Przyjęcie? Dla kogo? – zdziwiła
się Gab.
– Oczywiście, że dla ciebie!
Skromny, kameralny grill dla paru znajomych i sąsiadów. Wszyscy chcą się z tobą
zobaczyć. Ojciec już czaruje z karkówką, a ja zrobię twoją ulubioną sałatkę z
kurczakiem!
– Mamo… – Gabriela w ostatniej
chwili ugryzła się w język. Była wegetarianką od paru lat, ale przecież nie
musiała o tym mówić teraz. Zdobyła się na uśmiech. – Dziękuję. Nie trzeba było.
Na pewno będzie miło.
Pani Szyller ponownie cmoknęła
powietrze i dmuchnęła w wyimaginowany pocałunek, by podryfował ku jej jedynemu
dziecku.
– Moja skromna córeczka! A teraz daj
starej kobiecie zrobić się na bóstwo. Dobrej nocy, Gabrysiu.
– Dobranoc, mamo.
Gab zamknęła za sobą drzwi pokoju z
wrażeniem, jakby właśnie odegrała – niezbyt dobrze – scenkę rodzajową w
szkolnym teatrzyku.
Następne pół godziny spędziła kręcąc
się od jednej półki do drugiej i porządkując myśli. Brała do ręki przedmioty
pokryte jedynie cieniutką, prawie niezauważalną warstewką kurzu i zastanawiała
się, dlaczego rodzice poświęcali czas na utrzymanie jej starego pokoju w
porządku, dlaczego nie przerobili go na gabinet czy biblioteczkę. Gdy w końcu
usiadła przy biurku, niemal nie zauważając, że krzesło na kółkach jest dla niej
stanowczo za niskie, znów czuła się spokojna i przygotowana. Zawsze przed
rozpoczęciem pracy nad zebranym materiałem musiała poświęcić trochę czasu na
uspokojenie mózgu, zazwyczaj zdyscyplinowanego, ale też trochę zahukanego po
pierwszych rozmowach, które przeprowadzała w ramach przygotowania bazy pod
artykuł. Teraz było nie inaczej; fakt, że sprawa, nad którą zamierzała się
pochylić, dotyczyła też jej samej, wcale nie ułatwiał sprawy.
Położyła notes na blacie z podkładką
w uśmiechnięte żółwie, odetchnęła i w tym samym momencie komórka w jej kieszeni
wściekle zawibrowała. Gab odebrała niemal automatycznie, nawet nie spojrzawszy
na wyświetlany na ekranie numer.
– Halo.
Nikt nie odpowiedział.
Gabriela odjęła telefon od ucha.
Numer prywatny, informował napis.
– Halo? – spróbowała jeszcze raz.
Cisza.
Gab wzruszyła ramionami i rozłączyła
się. Nie zdążyła nawet odłożyć komórki na biurko – rozdzwoniła się ponownie:
numer prywatny. Gabriela odebrała ze zmarszczonymi brwiami.
– Halo!
Nic.
– Jeśli to jest jakiś głupi żart… –
Gabriela zawiesiła głos i, nie doczekawszy się odpowiedzi, ponownie wcisnęła
przycisk zerwania połączenia.
Trzy sekundy później telefon znów
wibrował. Tym razem przez chwilę trzymała aparat w dłoni, wpatrując się w ekran
bez ruchu. Potem wyłączyła urządzenie.
Przypadki się zdarzają, pomyślała.
Ale nie dziennikarzom śledczym, byłym czy nie, którzy zaczynają węszyć.