wtorek, 29 listopada 2011

Top listopada 2011

W listopadzie było mało wszystkiego. Ze snem na czele.

Niech piekło pochłonie próbne matury. Wrr.

*     *     *

LITERATURA

Uparcie kontynuuję mój zwyczaj czytania więcej niż jednej książki miesięcznie - i idzie niespodziewanie dobrze. Utrzymuję niezłą średnią 3-4 powieści miesięcznie (plus dodatki). Głównie próbuję nowych autorów, ale swym ulubieńcom pozostaję wierna. I w tym miesiącu znów się nie zawiodłam - "Na glinianych nogach" Pratchetta zdeklasowało przeciwników.

Czy naprawdę muszę reklamować Świat Dysku? Oczywiście, że nie! Kto zna, ten na ślepo chwyci za każdy tom, kto zaś nie zna, ten niech natychmiast biegnie do najbliższej księgarni/biblioteki/kolegi-fantasty i zabiera się za lekturę. Każda książka Pratchetta ma bowiem tak niesamowitą siłę zasysania, że nie sposób się oprzeć, a "Na glinianych nogach" serwuje dodatkowo świetną fabułę i ciekawą zagadkę. Wszystko to podaje w wybornym, absurdalnym sosie. Nic nie pobije kompani Vimesa w akcji, demoniszcza, powiadam, tysiącletnia wskazówka i krewetki! 

Recenzja w trakcie pisania. Tymczasem mogę tylko zaznaczyć, że, cytując siebie, jeśli przeczytasz tę książkę i ani razu się nie uśmiechniesz, uznaj to za objaw głębokiej depresji. 



GRA


Nie będzie niespodzianek. W listopadzie ponownie czasu na granie było stanowczo za mało, ale jak już się w sobotnią noc dorwałam do najlepszego sprzętowo komputera w domu, to grałam przez pięć godzin ciurkiem. W co? Sprawa jest jasna. Oto pewniak tego miesiąca: The Elder Scrolls V: Skyrim!

Morrowind podobał mi się bardzo. Wprawdzie troszkę drażniła specyficzna sceneria, jakby wyjęta z najgorszych koszmarów Mario, ale za to rozległość świata i grywalność - miodzio! Następny w kolejce Oblivion również przyciągnął mnie na długie godziny, ale jak dla mnie brakowało w nim czegoś. Na domiar złego niesamowicie wkurzały powtarzalne lokacje i głupoty w stylu wrogów dostosowanych do poziomu mojej postaci, przez co walki zazwyczaj były przeraźliwie nudne. A Skyrim? Ooo tak, on zdecydowanie jest znacznie ulepszonym Oblivionem z grywalnością Morrowinda. Taaak. I do tego jak wygląda! Te góry, te finiszery, te pościgi, te wybuchy! Mogłabym spędzić pół dnia nawet na podziwianiu górskich potoków i łapaniu w nich pstrągów. No i wypatrywaniu smoków - próbna matma poszłaby mi chyba nieco lepiej, gdybym pewnej nocy nie starała się wyćwiczyć mojego FUS-RO-DAH. Po prostu must play!



MUZYKA

W tym miesiącu niestety obyło się bez niesamowitych muzycznych odkryć, ale i tak przez wakacje zdążyłam zgromadzić kawałki, które mogłyby być bazą topek na cały rok. Chodzi tu przede wszystkim o szeroko rozumiany post-rock - dwa miesiące temu prezentowałam niezwykle przyjemny dla ucha i optymistycznie nastrajający nazwą zespół God Is An Astronaut, w tym zaś polecam podobne klimaty: The American Dollar.

Ponieważ moja znajomość muzyki ogranicza się do jej słuchania, a więc nie potrafię ani grać, ani śpiewać, ani nawet pieprzyć o dźwiękach, odeślę po prostu do znajdującego się poniżej utworu "Anything You Synthesize". Odzwierciedla on doskonale nastrój, w jakim utrzymana jest muzyka TAD - właśnie tego słuchałam w tym miesiącu, by troszkę ukoić skołatane nerwy. I działało, naprawdę działało.

PS: Z jakiegoś powodu ten teledysk mnie urzekł. Zobaczcie:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...