środa, 25 marca 2015

[Studenckie] Szumy, zlepy, ciągi (dosłownie i w przenośni)

...kontynuując serwowanie prac pisanych na potrzeby studiów, ale nie do końca, bo po drugim czy trzecim akapicie okazywało się nagle, że pisze się zbyt przyjemnie, by starać się tylko dla dobrej oceny.

Swoją drogą, obiecałam sobie, że już nigdy, przenigdy nie będę próbowała wtłaczać twórców takich jak Białoszewski w ramy teoretycznoliterackie. No nie da się, no.

PS: Formatowanie postów na poprzez interfejs bloggera dalej jest katorgą.


*     *      *

Topola-sokora – opis i obrazowość
Szumach, zlepach, ciągach Mirona Białoszewskiego („I ogon łysieje jesieni”)
[Analiza dzieła literackiego - styczeń 2014]

            Bodaj najoczywistszą, a przy tym również najbardziej magiczną właściwością języka jest możliwość tworzenia obrazów w umyśle odbiorcy. Każde zdanie niesie za sobą jakiś sens, każdy, choćby najdrobniejszy element otoczenia można w jakiś sposób opisać. Na tej własności opiera się siła literatury: na zdolności kreowania. Aby jednak przekaz był dla czytelnika w pełni zrozumiały i możliwy do przetworzenia w wyobraźni („obrazowanie mentalne”[1]), musi być ujęty w określony kształt opisu. Kształt ten zaś staje się szczególnie interesujący, gdy spojrzymy na opis nie jako „jedną z elementarnych form wypowiedzi[2] czy „składnik literackiego tekstu narracyjnego”[3], a raczej jak na narzędzie poetyckiej semantyki. Z tego względu za przedmiot rozważań w tej pracy posłuży nie „normalna”, jak to określa Sławiński[4], narracja, a zabawy językowe Mirona Białoszewskiego w tomie Szumy, zlepy, ciągi.

            Do Białoszewskiego na stałe przylgnął tytuł jednego z czołowych twórców polskiej poezji lingwistycznej. Oprócz wierszy, z których niemal każdy stanowił zaskakujący eksperyment językowy, pisał także prozę. Najbardziej znanym jego tomikiem prozatorskim jest bez wątpienia Pamiętnik z postania warszawskiego, nie sposób jednak osądzić, co bardziej zaważyło o sukcesie: tematyka czy forma. Specyficzny sposób pisania, w tym nietypowa narracja i wyciągane w stanie „surowym” wprost od narratora opisy, Białoszewski wykorzystał także w kolejnych swoich utworach prozatorskich, zebranych w kilka tomów, m.in. Donosy rzeczywistości, Zawał, Przepowiadanie czy Szumy, zlepy, ciągi.
            Szumy… wydano w 1976 roku, jako drugi po Donosach rzeczywistości tom prozy Białoszewskiego. Stanowi on osobliwy zbiór tekstów, które zdają się być szkicami lub wyrywkowymi fragmentami czegoś na kształt dziennika. Zazwyczaj stosunkowo krótkie, opowiadają o różnych wydarzeniach (spotkania rodzinne, spacery, wspomnienia), do których doszło w różnych miejscach (Warszawa, Żarnowiec) i różnym czasie (przed wojną, w jej trakcie, po niej). Na pierwszy rzut oka nie łączą się ze sobą, ale już po krótkiej lekturze można dostrzec powtarzające się postaci (Ludwik, Tadzio, Le. i inni) oraz motywy i tematy. Z tych ostatnich szczególnie interesujący dla przedmiotu tej pracy jest pojawiający się wielokrotnie opis widzianej z mieszkania narratora topoli-sokory – w zbiorze można znaleźć fragmenty, które są poświęcone jej w zupełności.
            „W zupełności” jest w tym przypadku sformułowaniem jak najbardziej zasadnym. Janusz Sławiński w swoich teoretycznoliterackich rozważaniach o opisie poświęcił chwilę na rozważenie kwestii, nad którą zastanawiało się już wielu badaczy: na ile opis dopełnia opowiadanie, a na ile kontrastuje z jego formą. Zwrócił uwagę na fakt, że deskrypcja sama w sobie nigdy nie była pojmowana jako element zdolny samodzielnie działać w utworze powieściowym[5]. Fragment Szumów..., zatytułowany „I ogon łysieje jesieni”, zdaje się udowadniać, że opis jest w stanie być autonomiczny w obrębie zamkniętego opowiadania, a jednocześnie pozostaje kontrastujący z jego teoretycznymi założeniami. Oto bohater w nocy 11 listopada otwiera balkon, cofa się, leży i patrzy[6]. Tych kilka słów otwiera i jednocześnie zamka „normalną” narrację, po niej następuje zaś opis widoku za oknem, którego centrum stanowi owa wspomniana wcześniej topola.
            Białoszewski nie byłby jednak sobą, gdyby napisany przez niego tekst nie zadziwiał zarówno formą, jak i treścią. Uwagę zwraca już sam zapis graficzny, poczynając od powszechnie używanego zwrotu vis-à-vis, zapisanego jako „wizawi”, a więc fonetycznie, dokładnie tak, jak wymawia je przeciętny Polak. Autor również celowo unika dużych liter, by nie sugerować zwracania uwagi na składnię. Zdanie jako jednostka wypowiedzi funkcjonuje w opisie Białoszewskiego jedynie w celach porządkowych, wprowadzenie nowej myśli nie oznacza wcale rozpoczęcia nowego zdania. Ponadto pojawia się duża ilość wielokropków, których znaczenie jest niemal podręcznikowe – pauza, przemilczenie, wahanie – lecz ich efekt potęguje budowa pojedynczych wypowiedzeń składowych. Te w większości otwierają się „twardo”[7], a więc przywołując nowy podmiot, jednak jednocześnie są one krótkie, nierzadko zawierają powtórzenia, lub przeciwnie: skupiają się na czymś zupełnie innym, niż wypowiedź wcześniejsza, oddzielona jedynie przecinkiem. Tekst  jest gładki, odbiorca nie ma wrażenia przeskakiwania z tematu na temat, niespójności, ale jednocześnie widzi, że myśli są poszarpane. Powiązania semantyczne są luźne, zrywane raz po raz, niekiedy zaskakujące, nietypowe. Wrażenia dopełniają właśnie te ostatnie, tak charakterystyczne dla Białoszewskiego sformułowania: „biurowa popracowa”[8] czy „rano po niespaniach trzech”[9].
            Wszystkie te elementy nie są jedynie zabiegami mającymi zdziwić odbiorcę, ale wyznacznikami stylu Białoszewskiego. Ten sposób pisania, znany z Pamietnika z powstania warszawskiego, ma przede wszystkim oddawać cechy języka mówionego, a nawet więcej: cechy języka narratora, a więc personalizacji mowy narracyjnej, co jest jednym z zadań opisu jako składnika tekstu narracyjnego[10]. Wrażenie to potęgują słowa, które są w jakiś sposób nacechowane: „baby”, „topolisko”, „malusieńko”[11]; narrator nie jest obojętny wobec tego, co obserwuje. Nadrzędnym celem tych zabiegów zdaje się być to, by potok słów był aż zbyt naturalny: pochodzący wprost z głowy narratora, nieobrobiony, chaotyczny. Nie czytamy więc słów zapisanych przez bohatera w dzienniku, niby zaraz po wydarzeniu, a jednak już nie „na gorąco”. Przeciwnie; mamy ujrzeć i poczuć dokładnie to samo, co ten wyglądający przez okno mężczyzna, poczuć jego dezorientację, gdy przez moment nie może znaleźć najbardziej stałego elementu tego widoku, czyli topoli. Idąc za terminologią Jackendoffa wykorzystaną w rozważaniach Łapińskiego o obrazowości w tekstach literackich[12], można śmiało rzec, że Białoszewski posunął się jak tylko potrafił najdalej – wykorzystując charakterystyczne dla siebie narzędzia – by zniwelować rozbieżność między perceptami (tu: tym, co zobaczył bohater) a obrazami mentalnymi (tym, co wyobrazi sobie odbiorca, czytając wypowiedzenia narratora).
            Deskrypcja w tym fragmencie całkowicie zdominowała opowiadanie, a ponieważ narrator cały czas pozostaje widoczny poprzez język i styl, całość sprawia wrażenie naturalnej wypowiedzi, gładko wpisującej się w tok prozy powieściowej. Opis nie zawiera wiedzy o danym obiekcie (kamienicy naprzeciwko, topoli), lecz jego ogląd[13] i dzięki temu nabiera bardzo osobistego charakteru, jest jedyny w swoim rodzaju. Bohater jest aktywny percepcyjnie, co pozwalają stwierdzić zwroty niejako łączące opowiadanie i opis[14]: „patrzę”, „widziałem”; jest ich jednak niewiele, więc ciężar utrzymania wrażenia owej aktywności spoczywa na podsuwaniu coraz to nowych spostrzeżeń narratora.

            Interesującą kwestią jest nagła zmiana zapisu, jaka następuje na chwilę w połowie tekstu. Urwane, poszatkowane wielokropkami zdania przeradzają się nagle w zapis wersowy, można odnieść wrażenie, że proza przeszła w wiersz. Jest on jednak charakterystyczny dla Białoszewskiego, noszący pewne cechy wcześniejszego opisu: wielokropki zostały zastąpione przez przejście do następnego wersu, pauzy są znacznie bardziej odczuwalne, zmienia się rytm wypowiedzi, ale nie jej styl. Forma ta nie jest już zobligowana do pozostania w zgodzie z zasadami składni, przez co poszczególne myśli są jeszcze bardziej „porwane”. Zaraz potem tekst wraca do formy prozy – dzieje się to łagodnie i bez tworzenia niepotrzebnego kontrastu tak w sferze grafii, jak i treści, zupełnie jakby narrator stracił chęć na poezję, pozostając przy najbardziej naturalnym sposobie wypowiadania się.
            Warto zaznaczyć, że „I ogon łysieje jesieni”, a także inne teksty w omawianym zbiorze, posiada wiele cech sylwy współczesnej[15]. Świat obserwujemy z perspektywy jednostkowego bohatera, odnaleźć można w treści różne nawiązania do biografii autora lub elementy wręcz z niej zaczerpnięte, jak choćby wspomniany wcześniej Le. – Leszek Soliński. Daje to dużą swobodę w odbieraniu i interpretowaniu tekstu, jak również „usprawiedliwia” nietypowe zabiegi, których użył autor.
            Metoda budowania i prowadzenia opisu, jaką przyjął Białoszewski, nie jest z pewnością zgodna z powszechnie przyjętymi założeniami, a przez to może sprawiać wrażenie trudnej w odbiorze, jednak mimo tego sposób deskrypcji nie odbiega tak bardzo od pewnych stałych dla wszystkich opisów ram, zaś czytelnik potrzebuje jedynie kilku chwil na przyzwyczajenie się do stylu. Urwane, z pozoru bezładnie rozrzucone zdania stają się atutem, który dodaje tekstowi autentyzmu i jednocześnie mocno charakteryzuje bohatera. Narrator cały czas jest w tekście obecny i o tej obecności przypomina, więc kontrast między opisem a opowiadaniem zdaje się zanikać. Dzięki temu czytelnik łatwiej może pokonać progi  pomiędzy danymi zmysłowymi i literaturą[16], za pomocą których Łapiński przedstawił problem obrazowości w utworach literackich – język mówiony niejako maskuje „literackość” postaci, opisu i obiektu opisywanego.
            Czy jednak rozwiązanie Białoszewskiego mogłoby być użyte szerzej, w dłuższy tekście lub wręcz zaadoptowane przez innego pisarza do własnego utworu? Na pewno nie. Styl tego poety jest na tyle oryginalny, że tylko on jeden mógł go wykorzystać do manipulowania formą tekstu w ten sposób; można nawet przypuszczać, że wykorzystywany zbyt często i obszernie, straciłby całą swoją moc.
Marta Godzisz, styczeń 2014

Bibliografia:
1. Białoszewski M., Szumy, zlepy, ciągi, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1989.
2. Łapiński Z., Widziane, wyobrażone, pomyślane [w:] „Teksty Drugie” 2009, nr 1-2,
3. Nycz R., Sylwy współczesne. Problem konstrukcji tekstu, Warszawa 1984.
4. Sławiński J., Próby teoretycznoliterackie, Universitas,  Kraków 2000.




[1]    Łapiński Zdzisław, Widziane, wyobrażone, pomyślane [w:] „Teksty Drugie” 2009, nr 1-2, s. 49.
[2]    Sławiński Janusz, Próby teoretycznoliterackie, Universitas,  Kraków 2000. s. 214.
[3]    Tamże, s. 214.
[4]    Zob. tamże, s. 214.
[5]    Sławiński Janusz, Próby teoretycznoliterackie, dz. cyt. s. 214–215.
[6]    Białoszewski Miron, Szumy, zlepy, ciągi, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1989. s. 75.
[7]    Zob. Sławiński Janusz, Próby teoretycznoliterackie, dz. cyt. s. 223.
[8]    Białoszewski Miron, Szumy, zlepy, ciągi,  dz. cyt. s. 75.
[9]    Tamże, s. 76.
[10]  Sławiński Janusz, Próby teoretycznoliterackie, dz. cyt. s. 228–239.
[11]  Białoszewski Miron, Szumy, zlepy, ciągi,  dz. cyt. s. 75–78.
[12]  Łapiński Zdzisław, Widziane, wyobrażone, pomyślane, dz. cyt., s. 49.
[13]  Sławiński Janusz, Próby teoretycznoliterackie, dz. cyt. s. 236.
[14]  Tamże, s. 237–238.
[15]  Zob. Nycz Ryszard, Sylwy współczesne. Problem konstrukcji tekstu, Warszawa 1984.
[16]  Łapiński Zdzisław, Widziane, wyobrażone, pomyślane, dz. cyt., s. 55.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...