czwartek, 9 czerwca 2011

Narracyjne Bach


Zwane też Magicznym Akapitem®. Najlepsza broń, gdy zawodzi mozolne budowanie klimatu poprzez niewątpliwie pasjonujące, ale rozwlekłe opisy. Najlepszy przyjaciel, gdy opanujemy używanie słów w stopniu perfekcyjnym. Najgorszy wróg, gdy chcemy być fajni, ale nie wiemy, co czynimy, waląc w Enter bez opamiętania.


Poprzednim razem zajęłam się dialogiem, dzisiejszy felieton dotyczy (poniekąd) elementu znacznie bardziej skomplikowanego: opisu. Wbrew pozorom nie ogranicza się on do przedstawienia wyglądu otoczenia i samej postaci. Za jego pomocą opisujemy wszystko poza wypowiedziami bohaterów, a i to można wykonać bez udziału dialogów, jeśli tylko autor się postara. Opis to blok tekstu, byle nie za długi, w którym narrator zasypuje czytelnika wszystkim, co jest do czegoś potrzebne (lub nie, ale autor cierpi na lekką odmianę grafomanii). Jest to forma o tyle kłopotliwa, że niektórzy ze wspomnianych wcześniej przyszłych fanów naszych tekstów na widok długiego akapitu automatycznie przeskakują wzrokiem do następnego, krótszego. Oczywiście, nie wszyscy to robią, ale jeśli autor nie pisze stylem dostatecznie płynnym i ciekawym, długie bloki słów mogą być odstraszające.

I tu właśnie pojawia się owe enigmatyczne Narracyjne Bach. Jedną z jego funkcji jest ratowanie mózgu czytelnika przed przeciążeniem. Czyni to poprzez samo stanowienie króciutkiego akapitu, a jednocześnie zawierającego tyle mocy, co cały opis. Drugie zadanie to przekazanie dowolnej informacji w sposób dobitny. Bardzo dobitny. Wiadomość ma trafić do czytelnika z siłą taranu, zwrócić na coś uwagę równie mocno, co zapisanie informacji czcionką rozmiaru pokaźnego szczura.

Wiecie, co mam na myśli? No to przykładzik. Butelkowy, rzecz jasna.

„Szum rozbrzmiewających dotąd dźwięków przeciął kolejny, znacznie przeraźliwszy krzyk. Przez moment miałam wrażenie, że wbija się w mój umysł i zaczyna się zagłębiać w miękką mieszaninę myśli, obrazów i uczuć. Świdrujący wrzask człowieka doznającego niewyobrażalnego bólu, coraz głośniejszy i głośniejszy, jakby był moim własnym. Z trudem pozbierałam myśli. Mama? Tata? Nie. To dziecko. Im wyraźniej słyszałam - czułam - krzyk, tym bardziej udzielały mi się zawarte w nim emocje: tworzące szaleńczą mieszankę strach, szok i dezorientację. Głos powoli cichł, jednak jego echo nadal wibrowało mi w głowie.
To Rudy.”

Pokazuje istotę sprawy. Już na pierwszy rzut oka widać, jak ponad opis, niezbyt długi, ale również średnio pasjonujący, wymieszany, przebijają się dwa słowa: „To Rudy”. Sugerują, że Rudy jest ważny. Co więcej, ważne jest, iż to Rudy krzyczy. Równie dobrze mogłam dostawić tę informację do bloku tekstu, lecz wówczas informacja mogłaby przejść niepostrzeżenie, nie dając znaku, że Krzyk Rudego i to, jak GB go rozpoznaje, jest niezwykle istotne. Czytelnik podświadomie wie, że COŚ się dzieje. I o to właśnie chodzi. Te dwa wyodrębnione słowa sprawią, że będzie czytał dalej; choćby tylko po to, by przekonać się, że Rudy nadepnął po prostu na kawałek szkła [dla ścisłości – nie nadepnął].

Wariant drugi Narracyjnego Bach jest ściśle związany z rozwalaniem klawisza Enter. Pomaga też przemóc się w sprawie ustawienia w Wordzie automatycznego tworzenia wcięć na początku wiersza (wymaga grzebania w opcjach, ale wydłuża życie o średnio dwanaście wciśnięć TAB na stronę. W obliczu kilkugodzinnego pisania to naprawdę ważna sprawa). Bloki zastępują w tym przypadku pojedyncze BACH.

Przykład, również z „Butelki” (wierzcie, że nie tak łatwo wyłuskać odpowiedni fragment).

„Stałam jak zamurowana. Wydawało się, że czas z szaleńczego galopu zwolnił do leniwego wleczenia się noga za nogą. Po kilku sekundach byłam już w stanie dostrzec wypucowane szyby kabiny pilota i migające wewnątrz kolorowe światełka. Roland Emmerich na pewno wiele by dał za takie ujęcie, pomyślałam i zachichotałam. Uśmiech zamarł mi na twarzy.
Zobaczyłam siedzącego za sterami człowieka.
Potem jego uśmiech – dziki i drapieżny.
Potem wypełniające całe oczodoły białka jego oczu.”*

Że powtórzenia? Ależ owszem. W stu procentach zamierzone, i tak mniejsze, niż miały być pierwotnie. A że narracja wcięła mi się z Rolandem w tak dramatycznym momencie? Jak najbardziej – w końcu to pierwszoosobówka (której należy się oddzielny post). I wreszcie najdziwniejsze: po co te nowe akapity? Po to samo, co wyeksmitowanie Rudego w poprzednim przykładzie: dla wzmocnienia i jednocześnie zwrócenia uwagi. Widok człowieka za sterami samolotu, bynajmniej nie pilota, uśmiech – ze zwróceniem uwagi na jego wymowę – oraz oczy. Jak w kilku ruchach pokazać, co jest ważne? Właśnie tak.

Mamy więc użycie Narracyjnego Bach vel Magicznych Akapitów® w dwóch różnych wariantach. Rozdzieliłam je głównie po to, by pokazać, jak elastycznie można używać tego patentu. Dla rozładowania opisu? Proszę uprzejmie. Dla przykucia uwagi? Jest. Dla wskazania istotnego szczegółu? Jak najbardziej. Po oswojeniu się z tym sposobem działania pozostaje tylko pokonanie nieodpartej chęci...

...używania go absolutnie wszędzie. Bo jest taki ciekawy, profesjonalny i na dodatek estetyczny. Otóż nie jest. Ciekawy może być tylko wówczas, gdy stosuje się go umiejętnie i z umiarem (tu odradzam stosowanie się ściśle do przykładów butelkowych). Profesjonalizmu w nim za grosz – co, nie można być amatorem piszącym na blogach, by walić w Enter raz za razem? Estetyka zaś to kwestia sporna; równie dobrze można powiedzieć, że szatkowanie tekstu jest jednocześnie jego zaśmiecaniem.

Co polecam? Nie wykorzystywać wariantu numer dwa, nim nie oswoi się z pierwszym. Najpierw pojedyncze BACH, potem serwowanie ich hurtowo. Umiar, zawsze umiar. Świadomość tego, jak szybko i niezauważalnie można wpaść w kicz. Wielu autorów nie bawi się w akapity zbudowane z jednego czy dwóch słów właśnie dlatego – zbyt łatwo jest przekroczyć tę cieniutką granicę dzielącą pierdolnięcie od pierdnięcia. To chyba najlepsze porównanie, więc z pewnością wybaczycie mi niezagwiazdkowanie wulgaryzmu.

Czy istnieje jakaś nadzieja, że ten jeden raz udało mi się pisać o pisaniu w sposób zrozumiały? Nie? W takim razie następnym razem o samej narracji. Ha!**

* Oba fragmenty wykorzystałam nie tyle dlatego, że oddają istotę sprawy, w gruncie rzeczy mam lepsze przykłady. Gdzieś. No, w każdym razie te idealne nie są. Powód ich zaserwowania jest trochę bardziej praktyczny: pochodzą z początku tekstu, więc przejdą najwięcej przeróbek. Jak powszechnie wiadomo, zamieszczanie w Internecie kompletnych fragmentów pracy, którą chce się zaatakować kogoś u władzy wydawniczej, jest skrajnym optymizmem lub idiotyzmem (chociaż tak na dobrą sprawę to jedno i to samo).
** A zrobię to, gdy pozbędę się traumy związanej z edytowaniem tekstu napisanego w Wordzie na ten zamieszczany w oknie Bloggera. Edycja tekstu to porażka, nawet na Onecie idzie jakoś łatwiej.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...