"Tu
na dole wszyscy pływamy"
Czego baliście się jako dzieci? Ptaka bądź rur
odpływowych, chociaż nie macie pojęcia, dlaczego miałyby was
przerażać? A może klauna, który, zamiast rozśmieszyć,
wywołał odrazę i przerażenie? Wilkołaka, którego
widzieliście w kinie? Cokolwiek to było, pamiętacie na pewno do
dziś. Coś, co spędzało wam sen z powiek i wybijało z głowy
pomysły takie jak nocny biwak w ogrodzie kolegi czy samotne spacery
po lesie. Co byście zrobili, gdyby wasz strach ucieleśnił się,
kiedy byliście dziećmi, a potem wrócił wiele lat później,
chociaż wy straciliście już całą dziecięcą siłę?
Ucieklibyście? A może spróbowalibyście przezwyciężyć
strach?
Siedmioro dorosłych pochodzących z Derry w stanie
Maine (które, jak powszechnie wiadomo, jest stanem przez Kinga
faworyzowanym) stanęło przed takim właśnie problemem. Gdy byli
dziećmi, stali się świadkami serii morderstw, dokonywanych przez
tajemnicze To. Trudno określić, czym właściwie ono jest. Dla
każdego z nich objawiało się pod inną postacią, jednak Temu
niezmiennie towarzyszyło dławiące, paniczne przerażenie.
Dwadzieścia kilka lat temu udało im się je pokonać. Teraz
ponownie muszą zdobyć się na odwagę, którą wówczas
mieli.
Stephen King dobrym pisarzem jest. Jak dobrym, mówi
się różnie – lub wcale - ale z pewnością umie on tworzyć
historie wraz z pełnym wyposażeniem. Co więcej, umie też
oddziaływać swoim tekstem na czytelnika, a ta sztuka rzadko któremu
autorowi się udaje. Tym razem King postanowił odwołać się do
uczucia, które siedzi w nas najgłębiej: do strachu.
Konkretniej rzecz ujmując, do strachu z dzieciństwa. Podczas
lektury zadałam kilku osobom pytanie: czy boicie się klaunów?
Sama nawet nie bywałam w cyrkach, więc jegomoście z pudrem na
twarzy i pomarańczowymi pomponami przy kostiumie nie wydawali mi się
straszni. Ponad połowowa moich rozmówców żywo – i
ze zgrozą w oczach - potwierdziła. Zapytałam, co właściwie jest
w tym klaunie takiego przerażającego. Nie umieli odpowiedzieć. I
to jest właśnie sedno sprawy. Dzieci boją się, chociaż nie
wiedzą czego, nie mają podstaw. Pokonanie strachu jest największym
zwycięstwem, jakie można odnieść, mając dziesięć lat. Dorośli
z kolei wszystkie swoje strachy racjonalnie wyjaśniają. Zamiast
duchów boją się nowotworu albo Urzędu Skarbowego. King
rozłożył uczucie przerażenia w obydwu przypadkach na czynniki
pierwsze i pokazał je czytelnikowi od góry do dołu, mówiąc:
sam dotknij, zobacz, jak to działa. Czytelnik wyciąga więc rękę,
dotyka, nieznacznie blednie... a potem, odkładając książkę na
szafkę nocną, odwraca ją okładką do dołu, bo z tej w drapieżnym
uśmiechu wykrzywia się do niego wychylający się z kanałów
klaun. (Tak, to wniosek z autopsji)
Siłą tej książki jest nie tylko sam strach we
wszystkich tego słowa znaczeniach i przejawach, ale także złożoność
całej historii. Podczas lektury poznajemy od podszewki bohaterów,
a także ich rodzinne Derry, wraz ze wszystkimi jego urokami i
brudami. Miasteczko jest opisane tak dokładnie, że mamy wrażenie,
iż miejsce to istnieje naprawdę, a King pełni tylko rolę autora
szczegółowego reportażu. Równocześnie obserwujemy
mieszkańców Derry, z których najważniejsza jest
oczywiście owa siódemka dzieci. Jak na tak dużą liczbę
głównych bohaterów, King wykreował ich naprawdę po
mistrzowsku, starannie, różnorodnie i z właściwą mu klasą.
Bill jest nieco melancholijnym przywódcą całej grupki;
Richie – mój faworyt – pełni rolę dyżurnego wesołka;
Ben został wyposażony w doskonały zmysł architektoniczny oraz
spory brzuch; Eddiego matka wychowuje na rasowego hipochondryka; Stan
gra najdojrzalszego i, co za tym idzie, najbardziej racjonalnego z
nich, ale nie zawsze wychodzi mu to na dobre; Mike musi radzić sobie
z kłopotami związanymi z kolorem skóry; Beverly stara się
nie nienawidzić swego ojca, który bardzo się o nią martwi,
a troskę okazuje w dość osobliwy sposób. Każde z nich ma
własne problemy, marzenia, radości, smutki i przede wszystkim
strachy, które ich połączyły. I muszą pozostać razem, by
pokonać...
....To. Klaun, wielkie ptaszysko, wilkołak,
gigantyczna gałka oczna, trędowaty, głos w rurach. Do wyboru, do
koloru. Jeśli nie wiesz, czego się boisz najbardziej, To ci pokaże.
Ma tak wiele oblicz, jak wiele twarzy ma ludzki – dziecięcy –
strach. Która jest najstraszniejsza z nich? Myślę, że klaun
Pennywise. On bije na głowę niemal wszystkie literackie czarne
charaktery, z jakimi dotąd się spotkałam. Z początku uśmiecha
się, podaje pęk balonów, opowiada marny kawał, zaprasza do
wspólnej zabawy, a potem nagle łapie za nadgarstek i ściąga
do kanałów. Bo tam na dole wszystko unosi się w powietrzu,
tam na dole wszyscy pływamy, a ty zaraz do nas dołączysz, ty też
będziesz pływał...
Czy „To” jest najstraszniejszą książką Kinga?
Nie wiem. Dla mnie, osoby stojącej już ponad dzieciństwem, ale
nadal poniżej dorosłości, tak. Lekturę musiałam dzielić na
części, które odgradzały od siebie całe miesiące. Nie
byłam w stanie przeczytać jej jednym ciągiem, na co wpływ miały
też zapewne pewne dłużyzny, których, ze względu na
obszerność przedstawianej historii, autorowi nie udało się
uniknąć. Dłużyzny te mają jedną zaletę: stanowią pozornie
uspokajającą odskocznię od elementów właściwych wszystkim
horrorom. Świadoma ułatwień, nadrabiałam takie szatkowanie
lektury faktem, iż książkę brałam do ręki między północą
a czwartą nad ranem. To jest opowieść, którą należy
poznać w samotności, po ciemku, sam na sam z wymalowanym na okładce
klaunem. Wówczas otrzymamy pełny obraz walki mieszkańców
Derry z Tym; jeśli tylko zaprzężemy wyobraźnię do roboty, emocje
sięgną poziomu, jakiego z pewnością nie wywoła żaden horror
filmowy.
Jako podsumowanie przyznam jeszcze, że ostatnio
zorientowałam się, iż obok drogi, którą niemal od
dziesięciu lat przemierzam co rano, znajduje się wylot rury kanału.
I wiecie co? Chyba zmienię trasę.
"To", Stephen King
Data: 20 lutego 2011
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz