Praca długa, świeża, właściwie niepoprawiana, napisana, rzecz jasna, dzień przed deadlinem. Ani zabawna, ani bardzo twórcza, za to przeraża strukturalistycznym podejściem, o które się wcześniej nie podejrzewałam. 25 przypisów (które przekleiły się, nie wiedzieć czemu, jako dziwne odnośniki) na 8 stronach? Litości.
To nie tak, że marnuję czas. Po prostu studiuję polonistykę, a to pokrewne zjawiska ;)
To nie tak, że marnuję czas. Po prostu studiuję polonistykę, a to pokrewne zjawiska ;)
* * *
Jednostka
wobec grupy społecznej – ujęcie problemu w twórczości nowelistycznej Marii
Konopnickiej na przykładzie analizy utworu Miłosierdzie
gminy
[Historia literatury polskiej po 1864 roku - maj 2015]
Pozytywizm
to okres powrotu do literatury zaangażowanej – i to zaangażowanej nie tyle w
problemy narodowościowe, co raczej w kwestie społecznikowskie. Przeniesienie
punktu nacisku na tematykę tego rodzaju, wspartą rozmaitymi ideami naukowymi,
do których twórcy odnosili się niezwykle chętnie i kreatywnie, wpłynęło także
na formę. Wcześniej patriotyczne nastroje i narodowościowe, pokrzepiające
przesłania romantyzmu najchętniej umieszczano w luźnych, niezobowiązujących
ramach poezji i dramatu. Po powstaniu styczniowym przeniesiono ciężar
„obowiązków” literatury bliżej samych ludzi, społeczeństwa i realizmu oraz
naturalizmu jako wiodących kategorii estetycznych w sztuce, co wiązało się z
odstąpieniem od liryki na rzecz prozy.
Okres pozytywizmu
przydał popularności powieściom najróżniejszych rodzajów – powieściom
panoramicznym, tendencyjnym, historycznym i innym, często przenikającym przez
wszystkie przyporządkowania – a także
krótszym formom, wśród których prym wiodła nowela. Jako gatunek literacki
kształtowała się ona od wielu stuleci, poczynając od antycznych anegdot,
poprzez słynny Dekameron Boccaccia,
aż po utwory Maupassanta. Dopiero jednak w XIX wieku, wraz z początkami
nowoczesnej prozy psychologicznej i rozwojem realizmu, zaczęto przedstawiać w
tej postaci przede wszystkim zagadnienia psychologiczne i społeczne[1],
dla których nowela okazała się znakomitą ramą, ale także swego rodzaju pułapką,
ponieważ utwory nowelistyczne, jako swego rodzaju narzędzie kampanii szerzenie
idei pozytywistycznych, w pewnym momencie przyniosły literacką „klątwę
urodzaju”, gdy czytelników zalała płytka „miernota literacka”
[2].
Wśród wybitnych
polskich nowelistów owego okresu należy wymienić: Bolesława Prusa, Henryka Sienkiewicza,
Elizę Orzeszkową i Marię Konopnicką. Twórczość prozatorska tych pisarzy jest
niezwykle bogata i utwory nowelistyczne stanowią jedynie jej niewielki wycinek,
często realizujący motywy czy idee, poruszane przez nich także w innych,
znacznie obszerniejszych tekstach: powieściach, felietonach, nierzadko także
reportażach i artykułach krytyczno-literackich. Ze względu na krótkość i
zwięzłość tego gatunku, co pozwalało utrzymać koncepcję w ryzach i nadać jej
większą siłę, nowele nierzadko cieszyły się większym uznaniem krytyków niż
rozwleczone na kilka tomów fabuły, w których idee pozytywistyczne nieraz ginęły
pod nawałem postaci i cząstkowych wydarzeń. Z tego powodu nowela jako nośnik
pomysłów społecznikowskich do dziś cieszy się dużym zainteresowaniem zarówno
literaturoznawców, jak i zwykłych czytelników – choć w przypadku niektórych
pisarzy twórczość nowelistyczna pozostała nieco niedoceniona.
W tej pracy przyjrzę
się zagadnieniu jednostki w społeczeństwie na podstawie noweli Miłosierdzi gminy Marii Konopnickiej,
pisarki tyleż wszechstronnej, co odrobinę niekonsekwentnej, jeśli chodzi o
poruszane problemy i sposób ich przedstawienia. Wprawdzie pod wieloma względami
cechy jej twórczości nowelistycznej pokrywają się z utworami przedstawicieli
jej pokolenia (Prusa, Sienkiewicza czy Orzeszkowej), jednak pewne idee, jak i
metody ujęcia fabuły zbliżają ją do twórców prozatorskich następnej epoki
(Żeromski, Reymont). Pod względem poziomu i „ciężaru” tematyki krótkie formy
Konopnickiej nie były jednorodne i w większości nie spotkały się z zachwytem
krytyków. Pierwszy zbiór Cztery nowele
wydany w 1888, a zawierający teksty napisane w latach 1882–1887 (Michał Dunik, Ultimus, Wojciech Zapała,
Pod prawem), otrzymywał najwyżej
ostrożne, życzliwe pochwały. Obrazki
więzienne chwalono za nowatorstwo w ukazywaniu bohaterów z nizin
społecznych; w Dymie, Marysieńce, Ksawerym i kilku innych tytułach odnaleziono inspiracje własną
biografią. Żaden z tych utworów nie dorównał jednak sławą i uznaniem opinii
publicznej Rocie, która niejako
zdeterminowała całą karierę pisarską Konopnickiej.
Przez długi czas
twórczość nowelistyczna Marii Konopnickiej była spychana na margines jej
dorobku artystycznego[3].
Traktowano ją jako poboczny nurt wobec pisanych przez autorkę wierszy, które to
miały zapewnić jej rangę zarówno w okresie pozytywizmu, jak i całości
literatury polskiej. W osobach Prusa i Orzeszkowej młody Żeromski widział w
1885 roku powieściopisarskich mistrzów dla swego pokolenia, w Świętochowskim –
czołowego dramaturga, w Konopnickiej zaś – „swego wieszcza”
[4].
Alina Brodzka, powołując się na ten wycinek z Dzienników Żeromskiego, zwraca uwagę na „niedobór” następców
wielkich romantyków[5],
których czytelnicy, niejako podświadomie, oczekiwali, wypatrując wielkiej indywidualności poetyckiej. Rola ta
przypadła właśnie Konopnickiej – poetce (wychowanej zresztą na twórczości
romantyków, w duchu tradycji narodowo-niepodległościowych[6]),
co równało się z pewnym niedocenieniem Konopnickiej – nowelistki; tym bardziej,
że nie oszczędziła jej także krytyka konserwatywno–klerykalna (wśród nich np.
Sienkiewicz), szczególnie po publikacji Fragmentów
dramatycznych, ale nieprzychylna również wobec niektórych Obrazków[7].
Ta fala krytyki, pod napór której dostała się też wydająca Konopnicką Eliza
Orzeszkowa, jedynie wzmogła jednak w pisarce postawę antydogmatyczną i
antyklerykalną i nie przytępiła wcale jej „cywilnej odwagi”[8]
w punktowaniu ułomności społeczeństwa i obowiązujących porządków – co znalazło
ujście w wielu nowelach.
Zanim
jednak Konopnicka zaczęła pisać nowele – poczynając od wcześniej wspomnianego
zbioru czterech raczej chłodno przyjętych tekstów – zebrała materiał do
reportażowych Wrażeń z podróży, które
zaczęły ukazywać się na łamach „Kłosów” i „Tygodnika Powszechnego” od 1882 roku.
Są to teksty istotne dla nowelistycznej twórczości Konopnickiej z dwóch
powodów. Po pierwsze, teksty kronikarskie stanowiły doskonały trening
umiejętności reporterskich i felietonistycznych, wyrabiały swobodę opisu i
dobierania technik narracji, co później nieraz przeradzało się w formy
narracyjno-fabularne[9].
Po drugie zaś, obserwacje poczynione w czasie podróży przyniosły pisarce
niezliczone inspiracje. To we Wrażeniach
z podróży przedstawiła pisarka postać będącą pierwowzorem Kuntza
Wunderliego, bohatera Miłosierdzia gminy:
wyrobnika Hansa Petersa z Gosenou – starszego człowieka, który nawet u schyłku
swego życia oferuje swoją pracę za dach nad głową i drobny posiłek, by móc
przetrwać[10].
Człowiek ten oraz poznany w czasie korespondencji z T. T. Jeżem w latach
1884-1886 przypadek „oryginalnej formy filantropii społecznej w bogatej
Szwajcarii”[11]
(licytowanie dzieci, których rodzice nie byli w stanie sami utrzymać) były
najpewniej źródłem inspiracji noweli Miłosierdzie
gminy. Kartka z Höttingen.
Nowela ta, wydana po
raz pierwszy w roku 1891 pod tytułem Kartki
ze Szwajcarii w na łamach petersburskiego „Kraju” (nr 48-52), później
ukazała się w zbiorze Ludzie i rzeczy.
Był to właściwie jedyny utwór w ścisłym sensie nowelistyczny zawarty w tym
tomie; pozostałą jego zawartość stanowiły reportaże podróżnicze z rysem
fabularnym oraz eseje krytyczno-literackie i o charakterze biograficznym[12].
Ten tekst oraz późniejsze, zawarte w zbiorze Nowele (napisane w latach 1891–94), uznaje się za produkt pełnej
dojrzałości prozatorskiej Konopnickiej, zarówno w zakresie różnorodności i
starannego doboru tematyki, jak i dopasowania form narracji do treści – przy
czym najbardziej chwali się kreacje psychologiczne bohaterów[13].
Miłosierdzie gminy przedstawia spotkanie
mieszkańców szwajcarskiego miasteczka, którzy w kancelarii zwyczajowo
uzgadniają, kto ze społeczności weźmie pod swój dach starszą osobę. Gmina jest
zobowiązana zapłacić za jej utrzymanie, toteż ma miejsce licytacja in minus – im silniejszy, zdrowszy
kandydat, tym mniejszą kwotę jest za niego skłonny otrzymać członek gminy,
który go przygarnie, licząc w rzeczywistości na nowego pracownika, za „opiekę”
nad którym otrzyma pieniądze od władz. Owym kandydatem wprowadzonym w toku opowiadania
jest Kuntz Wunderli. Po długiej licytacji, przeplatającej się z dokładnymi
oględzinami starca, co nadaje całemu spotkaniu charakter swego rodzaju targu,
którego przedmiotem jest raczej zwierzę pociągowe, nie człowiek, bohater trafia
do Probsta, mleczarza, który niemal natychmiast stawia nowego pracownika przy
dyszlu mleczarskiego wózka. Tu akcja się urywa, czytelnik może się jednak
domyślić, że Wunderliego nie czeka wesoły los.
To,
co od pierwszych akapitów Miłosierdzia
gminy zwraca szczególną uwagę, to wyważony, oszczędny styl wypowiedzi
narratora, niepozbawiony jednak maupassantowskiej ironii, a nawet odrobiny
cynicznego dystansu co do przedstawianych wydarzeń. Tekst rozpoczyna się
krótkim, wprowadzającym opisem miejsca wydarzeń wraz z zamieszkującymi je
ludźmi, z którego wyłania się obraz spokojnego, sielskiego miasteczka. Życie
toczy się jednostajnym rytmem, niepozbawionym trosk, ale dzięki dobrej
organizacji i współpracy całkiem znośnego.
Przez lekką mgłę poranną przebijają ciemniejsze, lazurowe głębie, zapowiadając cudowną i cichą pogodę. (...) Od strony kawiarni Gehra dolatują rześkie głosy obu rozmawiających panów. Pan radca zatrzymał się tylko na chwilę, nie siada nawet, ale rozmowa z panem sędzią bawi go widać, gdyż słychać od czasu do czasu jego śmiech swobodny, wesoły, któremu odpowiada krótkim naszczekiwaniem pyszny brunatny seter, w postawie sfinksa u stolika leżący.[14]
Co jednak ciekawsze,
dobór słów i styl narracji ani przez moment nie burzy tego nastrojowego
obrazka. Wykorzystanie czasu teraźniejszego przybliża świat przedstawiony i
zaistniałą sytuację, niweluje rozpraszającą czytelnika rozpiętość czasową,
ogniskując jego uwagę na „tu i teraz”, a w konsekwencji na istocie problemu,
który Próchnicki w swoim artykule nazwał „czystym bytem w jego najważniejszych
przejawach”[15].
Narrator jednak nie
ostrzega, że to, co się wydarzy, nazwane w pewnym momencie „zebraniem sekcji
dobroczynności” – i co narrator oraz wszyscy uczestnicy dobrze znają, jako że
jest to stała część miejscowej rzeczywistości – nie ma nic wspólnego z
roztoczoną na wstępie wizją niemal idyllicznej społeczności (Brodzka określa
ten zabieg jako chwyt częściowego zaskoczenia[16]:
narrator coś sugeruje, ale do końca nie jest zupełnie jasne, jaki będzie
rezultat całego spotkania). Dopiero gdy pan radca rozpoczyna swój monolog,
chwaląc altruistyczną postawę władz, zgodną przecież z chrześcijańską regułą
miłosierdzia[17],
i zalety przyjętego przez gminę systemu, odbiorca zaczyna wyczuwać ironię,
którą podszyte jest niemal każde zdanie.
– Wiadomo panom, jak opiekuńcze są ustawy gminy. Wiadomo panom, że gmina nie dozwala cierpieć nędzy żadnemu z członków swoich. Ociera łzy, odziewa nagich, karmi głodnych, bezdomnym daje dach nad głową, słabych wspieraTu czując, że mu się frazes udał, robi krótką, lecz znaczącą pauzę.[18]
Na koniec zaś mówca nade wszystko dumę,
że tak płynnie i bez przeszkód idzie mu owa pokrzepiająca przemowa. Nie zwraca
zbyt dużej uwagi na treść, ani tym bardziej na to, czy jego słowa nie są
przypadkiem zwykłą hipokryzją.
Tu pan radca dziwi się, że mu tak dobrze idzie, i znowu robi pauzę. Żal mu po prostu, że słucha go tak mała garstka ludzi. Taka mowa wypowiedziana na jakimkolwiek dużym zebrani, zrobiłaby mu imię. [19]
Narrator „ukrywa” (czy
też raczej: nie wypowiada wprost) prawdę o rzeczywistym celu całego spotkania w
kancelarii niemal do końca; nazwanie sytuacji po imieniu pojawia się dopiero
wraz z wejściem na salę Probsta, szanowanego członka społeczności, z którym
wszyscy inni się liczą. Postać ta w pewnym sensie jest klamrą spinającą całą
historię. Jeden z uczestników spotkania na samym jego początku dziwi się
nieobecności mleczarza, stałego bywalca licytacji i poważnego, doświadczonego
„gracza”. Jego przybycie w ostatnich akapitach, przybite okrzykiem: „Sto
dwadzieścia pięć!”, a więc najniższą stawką, za jaką gotowy jest przyjąć
Kuntza, definitywnie kończy spotkanie. Probst, „kat”, przybywszy w ostatniej chwili
i w zasadzie jedynie otaksowawszy kandydata spojrzeniem znawcy, wychodzi jako
wygrany. Zostaje przy tym przedstawiony jako niekwestionowany pan sytuacji:
Ale Probst zna się na tym wszystkim dobrze. Licytuje przecież tych hultajów do sześciu czy siedmiu lat w gminie. Wie on, że taka starota to jak pęknięty garnek: odratuj, a czasem i za nowy trwa. Bądź co bądź najtańszy to robotnik, jakiego znaleźć można. Czy złością, czy dobrocią zawsze się z niego tyle roboty wyciśnie, ile zje, a co gmina doda, to jakby znalazł.[20]
Postać ta swoim pojawieniem się wprowadza
zatem bezkompromisową prawdę, ujawniającą pragmatyczną obojętność społeczeństwa.
Ów pragmatyzm doskonale wpisuje się w pozytywistyczne idee dotyczące
społeczeństwa, a szczególnie organicyzm, który zakładał, że społeczeństwo
należy traktować całościowo, jako jeden organizm. W myśl tego podejścia
jednostka, jako część społeczeństwa, stanowi fragment większego mechanizmu i
jej obowiązkiem jest wykonywanie swoich powinności, by pomagać całości. Na
kartach Miłosierdzia gminy podejście
to jest jednak wyolbrzymione, pokazany jest jego negatywny aspekt: bezkrytyczne
podążanie za nakazami organicyzmu prowadzi wprost do uprzedmiotowienia
człowieka, któremu, jak mogłoby się wydawać, należy się z tytułu wieku opieka i
spokój. Społeczeństwo odbiera prawo do jakichkolwiek potrzeb w imię szeroko
pojętego wyższego dobra – choćby był to po prostu zysk rzemieślnika czy
sprzedawcy.
Sam
Kuntz Wunderli, osiemdziesieciokilkuletni były tragarz, „którego wszyscy znają”,
już w momencie wprowadzenia w tok fabuły zostaje przedstawiony jako śmieszny starszy
człowieczek, który, świadom swojej nienajlepszej prezencji, usiłuje zrobić na
widowni dobre wrażenie:
Pełne światło, z otwartego na obszerną łąkę okna, pada teraz na jego zgarbioną i znędzniałą postać. Stoi tak przez chwilę, mnąc w ręku stary pilśniowy kapelusz, a chude kolana drżą mu coraz silniej. Jest wzruszony. Nagle prostuje się, podnosi głowę i z uśmiechem na obecnych patrzy. Uśmiech ma zachęcający, wesoły prawie. Kuntz Wunderli nie wie, kto będzie panem jego. Uśmiecha się tedy do wszystkich i raźno mruga oczyma. Oczy te są zimne, osłupiałe i stroskane. Stary Kuntz usiłuje im wszakże nadać filuterny, niemal lekkomyślny wyraz. Gdy mu się jedno zmęczy i staje w ciemnym swoim dole nieruchome, martwe, mruga drugim, jak gdyby chciał mówić: „Jeszczem ja mocny O, i jaki mocny! (...)”.[21]
Wraz z rozwojem sytuacji Kuntz jest
opisywany w sposób nawet nie tyle coraz jawniej pejoratywny, co raczej
prześmiewczy:
Najzabawniejsze wszakże wrażenie robi szyja starego. Jest ona tak cienką, że daje się, biczem przetrząsnąć by ją można. W ogóle czyni ona starego podobnym do skubanego ptaka; a to tym bardziej, że nie podparta sztywnym fontaziem głowa wydaje się przy tej cienkiej, zwiędłej szyi niepomiernie wielka i ciężka. [22]
Od momentu wejścia
bohatera na scenę rozpoczyna się proces stopniowego odzierania go z należnego
szacunku (licytujący, jak widownia w cyrku oglądająca clowna, nie szczędzą
szyderstw i złośliwego śmiechu), z wolności osobistej (Kuntz nie może przerwać
licytacji samego siebie, nie decyduje już o swoim losie), a wreszcie nawet z
człowieczeństwa (gdy na koniec zostaje postawiony u dyszla wózka obok psa,
który zdaje się być w lepszej sytuacji i bardziej zadowolony od bohatera). Wundelri
jednak w żadnym momencie się nie buntuje, nie ucieka, nie przeciwstawia się
absurdowi sytuacji. Przyjmuje to co się dzieje jako coś właściwego, zgodnego z
obowiązującymi zasadami – a więc podąża za poglądami społeczeństwa, z którego
właśnie go wykluczono. Czuje jednak, że dzieje się mu krzywda – nie jest jednak
w stanie zareagować, blokowany przez świadomość, że poddanie się licytacji i
jej następstwom jest obowiązkiem każdego obywatela, starego czy młodego. Jego
jedyną nadzieją okazuje się możliwość wylicytowania przez syna, u którego
prawdopodobnie czekałby go lekki los, tak jednak się nie dzieje, prawdopodobnie
ze względów finansowych. Spośród wszystkich przykrości właśnie wycofanie się
syna z licytacji i jego wyjście z sali napełnia Kuntza największym żalem. Po
zakończeniu spotkania pozostaje już w nim jedynie rezygnacja i bezsilna
akceptacja losu, który mu przypadł:
W chwilę potem Kuntz Wunderli stoi u dyszla mleczarskiego wózka trzęsąc swą nędzną, starą, siwą głową i usiłując drżącymi rękami przełożyć przez siebie parcianą szleję. Z drugiej strony dyszla rzuca się w podskokach silny kudłaty pies w takiejże uprzęży, ujadając głośno, donośnie.
Miłosierdzie
gminy to nowela postrzegana przede wszystkim jako
znakomita analiza psychologiczna – analiza zarówno wspólnoty świadomie
odzierającej byłego współczłonka z wszelkich praw, jak i samego
uprzedmiatawianego człowieka – oraz oskarżenie społeczeństwa[23]
nie tylko odrzucającego ludzi zbędnych, słabych, starych, ale wręcz usiłujących
wycisnąć z nich przysłowiowe ostatnie poty, a w rezultacie: doprowadzić do
śmierci. Wszystko to dzieje się pod przykrywką tytułowego „miłosierdzia”:
przedstawiciele gminy wyrażają obłudną dumę z całego systemu, choć są
jednocześnie świadomi tego, że praca u Probsta będzie dla Kuntza ponad siły.
Nie widzą w tym jednak nic złego, jako że starszy człowiek wciąż pozostaje
częścią organizmu społecznego i póki żyje, ma obowiązek pracować na rzecz
społeczności.

Diagnoza
ekonomiczno-społeczna Konopnickiej jest jasna: ślepe realizowanie jednej z
pozytywistycznych idei przez ludzi niewyedukowanych, a nade wszystko
pozbawionych moralnej wrażliwości, prowadzi do zrównania jednostki z
przedmiotem, elementem mechanizmu, który nie ma prawa do własnych potrzeb i
wolnego wyboru. To metaforyczno-symboliczne „niewolnictwo”[24]
– ujęte w cudzysłów, bo ukryte pod przykrywką dbania o społeczne dobro poprzez
zapewnianie zbędnym jednostką bytu (cóż to jednak z byt) – jest tematem nie
pojawiającym się w tekstach Konopnickiej po raz pierwszy (zob. Wolny najmita), w Miłosierdziu gminy otrzymuje jednak mocny wydźwięk poprzez ubranie
go w specyficzną formę. Krótkość i zwięzłość noweli oraz wspomniane wcześniej
wybory w budowaniu narracji (czas teraźniejszy, ograniczanie zbędnych elementów
do minimum) koncentrują uwagę na przedstawianym problemie. Niepowtarzalny
charakter nadaje tekstowi obecność ironii, ukrytej niemal za każdym zdaniem i
na poziomie interpretacji obracającej połowę z nich o sto osiemdziesiąt stopni,
jak również sprawiającej, że nowela o prostej, jak mogłoby się na pozór
wydawać, tematyce na poziomie kategorii estetycznych – ponad niewątpliwe
zastosowanie realizmu i pewnych elementów naturalizmu – staje się kunsztownym
splotem groteski i tragizmu[25].
Można przyznać odrobinę
racji badaczom, którzy przedkładają poetycką twórczość Marii Konopnickiej nad
jej utwory nowelistyczne. Nowele pisarki sprawiają wrażenie nierównych,
czytelników mogą drażnić niekonsekwencją zastosowanego stylu w obrębie zbiorów
utworów, tematyka również nie należy do najlżejszych, gdy krótka forma
prozatorska musi udźwignąć ciężar idei społecznikowskich epoki. W Miłosierdziu gminy Konopnicka pokazuje
jednak znakomite umiejętności prozatorskie, spostrzegawczość reportera, bezkompromisowość
w obserwowaniu i analizie ludzkich zachowań, publicystyczną faktograficzność i
konsekwencję w wykorzystywaniu wszystkich tych narzędzi w obrębie syntetycznej
formy noweli. Nie udało się jednak autorce utrzymać tak wysokiego poziomu w
wielu innych nowelach. Kilka z nich również uznano za wybitne (Mendel Gdański, Dym, Nasza szkapa i in.),
większość jednak nie trafiła do szerszego grona czytelników i nic nie
zapowiada, by twórczość nowelistyczna Konopnickiej miała przeżyć w najbliższych
czasach jakiegokolwiek rodzaju renesans; tym bardziej, że poruszane kwestie
związane ze społeczeństwem w dużej mierze już przebrzmiały.
Marta Godzisz, maj 2015
Bibliografia:
- Brodzka Alina, O nowelach Marii Konopnickiej, Warszawa 1958.
- Fita Stanisław, Maria Konopnicka – Adam Pług [w:] Konopnicka wśród jej współczesnych. Szkice historycznoliterackie pod red. Teresy Admatowicz, Warszawa 1976.
- Konopnicka Maria, Miłosierdzie gminy [w:] Nowele, Wrocław 1999.
- Próchnicki Włodzimierz, Miłosierdzie gminy jako nowela egzystencjalna [w:] Czytanie Konopnickiej pod red. Olgi Płaszczewskiej, Kraków 2011.
- Skotnicka Gertruda, Marii Konopnickiej relacje z pewnej podróży [w:] Maria Konopnicka. Nowe studia i szkice, red. J. Z. Białek, T. Budrewicz, Kraków 1995.
[1] W. Próchnicki, Miłosierdzie gminy jako nowela egzystencjalna [w:] Czytanie Konopnickiej pod red. Olgi
Płaszczewskiej, Kraków 2011, s. 137.
[2] A. Brodzka, O nowelach Marii Konopnickiej, Warszawa 1958, s. 9.
[3] Tamże, s. 5.
[4] Zob. S. Żeromski, Dzienniki, 1882–1886, t. I, Warszawa 1953, s. 328.
[5] A.
Brodzka, dz. cyt., s. 6.
[6] Zob. S. Fita, Maria Konopnicka – Adam Pług [w:] Konopnicka wśród jej współczesnych. Szkice historycznoliterackie
pod red. T. Admatowicz, Warszawa 1976.
[7] A.
Brodzka, dz. cyt., s. 41–43.
[8] Tamże, s. 47.
[9] Tamże, s. 76..
[10] G. Skotnicka, Marii Konopnickiej relacje z pewnej podróży [w:] Maria Konopnicka. Nowe studia i szkice,
red. J. Z. Białek, T. Budrewicz, Kraków 1995, s. 44.
[11] A.
Brodzka, dz. cyt., s. 296.
[12] Tamże,
s. 246.
[13] Tamże,
s 247.
[14] M. Konopnicka, Miłosierdzie gminy [w:] Nowele,
Wrocław 2000, s. 149–150.
[15] W. Próchnicki, dz. cyt, s. 141.
[16] A.
Brodzka, dz. cyt., s. 298.
[17] Co może przywodzić na myśl antyklerykalne
poglądy autorki – szczególnie, że przemawiający zza biurka pan radca budzi
skojarzenia z księdzem wygłaszającym kazanie, z początku nie do końca pewnym
swoich słów, ale z każdym zdaniem coraz bardziej dumnym z przemowy, bez względu
na to, czy zawiera ona prawdę, czy kłamstwo.
[18] M. Konopnicka, dz. cyt., s. 153.
[19] Tamże, s. 153–154.
[20] Tamże, s. 170.
[21] Tamże, s. 155.
[22] Tamże, s. 167.
[23] W. Próchnicki, dz. cyt, s. 137.
[24] A.
Brodzka, dz. cyt., s. 41.
[25] A.
Brodzka, dz. cyt., s. 301.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz