Z
pewnością każdemu, kto mieszka i pracuje w większym mieście,
przyszedł kiedyś do głowy pomysł porzucenia ściśniętych
blokowisk i wijących się między nimi, wiecznie zakorkowanych ulic.
Alternatywą dla tego kotła zawiści, ciągłego pośpiechu, a nade
wszystko stresu są albo kosztowne przedmieścia, albo okolice
zdecydowanie bardziej spokojne: tereny wiejskie. Któż nie
chciałby zamieszkać we własnym drewnianym domku gdzieś na
Mazurach czy Roztoczu? Stefan Darda z pewnością rozważa takie
rozwiązanie – a wyrazem tego pragnienia oraz zainteresowania
naturą i wierzeniami ludowymi jest jego debiutancka powieść pod
tytułem „Dom na Wyrębach”.
Oto
Marek Leszczyński – doktor prawa, zięć rektora Uniwersytetu
Wrocławskiego, może i nieco ograniczany przez ten status, ale za to
dobrze sobie radzący w niepewnych czasach końcówki XX.
wieku. Ten klarowny w swojej niezmienności i ultranormalny etap
życia kończy się z chwilą, w której Marek zostaje
przyłapany na pogłębianiu znajomości z pewną studentką. Po
rozstaniu z żoną i pracą na wrocławskiej uczelni nasz praworządny
doktorek udaje się na drugi kraniec Polski, by tam na nowo ułożyć
sobie życie. Dokonuje zakupu domu w przysiółku Wyręby,
zamieszkiwanego przez – z nim włącznie – dwie osoby. Całą
jego uwagę pochłaniają naprzemienne obserwacje ptactwa, remont
miejsca zamieszkania oraz picie alkoholu (co, jak sam twierdzi i
podkreśla, na pewno nie uczyni go alkoholikiem). Ten ostatni zwyczaj
staje się zresztą dla Marka pomocą przy zachowaniu zdrowego
rozsądku, gdy w Wyrębach zaczyna dziać się coś wybitnie
nienormalnego...
Ale
zanim zacznie się dziać – lub zanim czytelnik zorientuje się, że
coś w ogóle jest nie tak – przez dobre sto pięćdziesiąt
stron doktor Leszczyński będzie: jeździł na zakupy, rozważał
czy jego sąsiad jest mordercą czy też nie, planował swe
ornitologiczne podboje, kontemplował przyrodę, pił kawę, pił
piwo, pił wódkę i widział ducha. Atrakcji aż nadto jak na
spokojne życie w zapomnianym przez świat przysiółku
niedaleko Kostrzew. Bohatera odwiedzie to od marzeń o sielance i
spokoju, ale czytelnik będzie zachwycony tą litanią czynności
gospodarczych i ciągłym jeżdżeniem od Wyrębów do Lublina
i z powrotem. Jest w stylu Dardy coś, co sprawia, że nawet poranek
skacowanego Leszczyńskiego nabiera ostrości i żywych barw. Kolejne
rozdziały mijają niepostrzeżenie, czyta się je niemal jak
dziennik – lekki, nieskomplikowany, ale też niesamowicie
wciągający. Dzięki temu tekst ma w sobie prostotę rozumianą w
jak najbardziej pozytywny sposób. Czytelnik nie otrzymuje
prozy pełnej językowych fajerwerków, ale też wcale ich nie
wymaga, ponieważ nawet bez tego bawi się wyśmienicie.
Sprawy
wikłają się nieco, gdy na scenę wkracza wątek paranormalny,
który dotąd czaił się za kulisami i sporadycznie udawał
puszczyka. Niestety, poświęcona mu część książki wypada
bladziej niż można się było spodziewać; nieskomplikowana i lekka
narracja doskonale sprawdza się we fragmentach „obyczajowych”,
ale zdecydowanie nie sprzyja budowaniu napięcia i uczucia grozy. To
przyspieszenie akcji może sprawić niemały zawód
czytelnikowi, który po ujrzeniu na okładce zapowiedzi
„klimatu prozy Stephena Kinga” spodziewał się czegoś zupełnie
innego – nie odprężającej, nieco baśniowej opowieści, a
prawdziwej grozy. Niemniej jednak książkę czyta się dobrze aż do
ostatniej strony, a złe wrażenie zostaje zatarte przez intrygujące
zakończenie.
Pod
względem wydania Videograf II, z którym związany jest Stefan
Darda, spisał się dobrze. Korekta nie przegapiła praktycznie
żadnego błędu, tekst sformatowano w sposób nieutrudniający
czytania (jak miło, że czasem nie stosuje się marginesów na
ćwierć strony), a na wstępie czytelnika czeka krótka, ale
ciekawa przedmowa autora. Ilustrację na okładce zaprojektował
Darek Kocurek, który pracował także nad książkami Carda
czy Kinga – nie można się było spodziewać po nim niczego
innego, jak tylko uczynienia pierwszego spotkania z debiutem Dardy
czymś zachęcającym i oddającym klimat powieści.
Czy
„Dom na Wyrębach” to dobra książka? Owszem – wciąga,
relaksuje, chwilami bawi, jest też bardziej niż poprawny pod
względem czysto literackim. Czy zasłużył na nominację do tak
prestiżowych nagród jak Sfinks lub Zajdel? Możliwe, lecz nie
należy się dziwić, że nie wygrał żadnej z tych typowo
fantastycznych statuetek. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie,
że powieść byłaby lepsza, gdyby amputowano jej ducha i zamiast
tego obdarowano Leszczyńskiego paroma uniwersytecko-ornitologicznymi
przygodami. Wówczas nie musiałabym z lekkim rozgoryczeniem
stwierdzić, że wielu książkom reklamowanie podobieństwem do
prozy Stephena Kinga robi więcej szkody niż pożytku...
"Dom na Wyrębach", Stefan Darda
7/10
Recenzja opublikowana także na portalu Efantastyka.pl -> TUTAJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz