Fantasy
sprawia wrażenie najbardziej wyeksploatowanego ze wszystkich
podgatunków fantastyki. Tym samym każdy, kto pisze o
krasnoludach, trollach, wampirach oraz uzbrojonych w ciut nieporęczne
miecze strażnikach miejskich winien wprowadzić do powieści coś,
co czytelnika zaintryguje. W przypadku dobrze wszystkim znanego (a
jeśli nie, należy ten stan rzeczy jak najszybciej zmienić)
Terry'ego Pratchetta owym czynnikiem zasysającym jest humor. A
właściwie Humor – jedyny w swoim rodzaju.
„Na
glinianych nogach” to kolejna powieść ze Świata Dysku,
prezentująca ankh-morporską historię z miejskimi strażnikami w
rolach głównych. Tym razem podkomendni sir (niestety, jak
twierdzi sam zainteresowany) Samuela Vimesa usiłują rozwikłać
zagadkę morderstw nieszkodliwych staruszków, podejrzanego
zachowania golemów oraz zdecydowanie najbardziej
problematycznego otrucia Patrycjusza, człowieka przez część
mieszkańców miasta nielubianego, przez pozostałych
znienawidzonego. Dodatkowo, najbliżsi współpracownicy
komendanta nie mogą narzekać na brak prywatnych problemów, a
i on sam musi zmagać się z gorączką tytułów i herbów
szlacheckich czy przyjętym niedawno w szeregi straży
krasnoludem-tranwestytą o zastanawiającym nazwisku Tyłeczek...
Jakby to podsumował Paskudny Stary Ron: „demoniszcza, tysiącletnia
wskazówka i krewetki!”.
Mnogość
przeplatających się ze sobą wątków to cecha
charakterystyczna opowieści o Ankh-Morpork. Większość z nich
sprawia wrażenie pobocznych lub wręcz umieszczonych w tekście
tylko dla sprawienia czytelnikowi frajdy, jednak w pewnym punkcie
wszystkie łączą się ze sobą, tworząc całość zadziwiająco
skomplikowaną jak na historię, której największy atut ma
stanowić zagęszczenie absurdu. Pod niemal każdym z wątków
kryje się bardziej lub mniej zabawne nawiązanie do naszej szarej
rzeczywistości: krasnolud stroniący od topora, a za to wyrażający
pewne zainteresowanie różnymi rodzajami szminek, przywodzi na
myśl walkę o równouprawnienie kobiet (i krasnoludzic...?),
zaś kwestia szacunku wobec siły napędowej golemów, która
z pewnością nie jest życiem stworzonym przez jednego z bogów,
to jednocześnie zwrócenie uwagi na problem zdefiniowania
wolnej woli i sensu istnienia.
Dość
o historii, teraz trochę na najistotniejszy temat w powieściach
Pratchetta – absolutnie niepowtarzalny humor, wpleciony w całą
opowieść z godnym podziwu kunsztem. Objawia się on nie tylko w
kreacji miejsca akcji (miasto, w którym na rabunki trzeba
mieć licencję, a chodzenie po rzece jest znacznie łatwiejsze od
utonięcia w niej) i, wspomnianych wcześniej, postaci, bez wyjątku
niepowtarzalnych i budzących sympatię, ale też w pojedynczych
zdaniach-perełkach. W czasie lektury wielokrotnie miałam ochotę
sięgnąć po notes i przepisać fragment, by potem, od czasu do
czasu, poprawiać nim sobie humor. Zrezygnowałam, gdy zorientowałam
się, że tak naprawdę warte przepisania jest pół książki...
Wielka
jest w tym zasługa tłumacza. Piotr W. Cholewa po raz kolejny
popisał się niesamowitym bogactwem językowym i wyobraźnią;
często występującą grę słów i zwroty brzmiące
przezabawnie po angielsku trzeba było zupełnie zmienić, by po
polsku prezentowały się równie znakomicie. Dzięki tak
dobremu przekładowi śmiało można powiedzieć, że nasza wersja
tekstu, pod względem językowym, nie ustępuje oryginałowi.
W
książkach z serii „Świat Dysku” wydawnictwo Prószyński
i S-ka trzyma się jednolitej oprawy graficznej. I tym razem
zachowano oryginalną okładkę – utrzymana w jaskrawej kolorystyce
ilustracja Josha Kirby'ego intryguje pozornym bałaganem w
kompozycji, charakterystycznym zresztą dla prac tego artysty.
Wewnątrz również wszystko wygląda jak należy; oko cieszą
rysunki herbów na pierwszej stronie i, tak dobrze znana fanom
serii, ilustracja Dysku na następnej, miłym urozmaiceniem jest też
pewne zróżnicowanie czcionek. Błędów w sztuce
korektorskiej nie stwierdzono – słowem: wydanie pierwsza klasa.
„Na
glinianych nogach” to idealna książka na ponure, późnojesienne
wieczory. Z każdej strony bije optymizm, radosna ironia i
charakterystyczny absurd, fabuła nie pozwala nawet na chwilę nudy,
odsłaniając coraz to bardziej zaskakujące aspekty, a bohaterów
po prostu nie sposób nie polubić – i wszystko to zostało
podane w przezabawnym sosie. Jeśli więc przeczytasz „Na
glinianych nogach” i ani razu się nie roześmiejesz, możesz uznać
to za objaw głębokiej depresji. A jeśli nie przeczytasz... szybko
zmień ten stan rzeczy.
Recenzja opublikowana także na Efantastyka.pl -> TUTAJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz