"Na górze Róże, na dole Fiołki,
Niedługo wszyscy pójdziemy w aniołki"
Mówcie
sobie co chcecie - dla mnie polska fantastyka ma się naprawdę
dobrze.
Z uwagi na fakt, że długość oczekujących na mnie w
kolejce książek jest odwrotnie proporcjonalna do czasu, który
jestem w stanie im poświęcić, starannie dobieram kolejne tytuły.
"Fiolet" z początku znalazł się pomiędzy wymagającym
niesamowitego skupienia (i późnej pory) tomiszczem, a
przymusową lekturą szkolną w postaci e-booka na komórce.
Już po kilkunastu stronach trafił na moje biurko w bardziej godnej
formie: nowiutki, pachnący papierem egzemplarz z jeszcze błyszczącą
okładką. Doszłam do wniosku, że warto poświęcić na Fiołka
ciężko zarobione pieniądze. Dlaczego?
Najogólniejszy rys fabuły na twarzach
większości potencjalnych czytelników wywołuje kpiący
uśmieszek. No bo jak to brzmi: kosmiczne kwiaty zabijają tysiące
ludzi na całym świecie? Ufole - jeszcze, jeszcze, ale kwiaty? Na
litość boską, KWIATY?! To jeden z dwóch podstawowych
zarzutów, które dyskwalifikują "Fiolet" w
oczach wielu potencjalnych czytelników. I niesłusznie. Ja
sama wszelkie koncepcje tworów z kosmosu, których
życiowym celem jest podbicie naszej planety, traktuję z dużym
dystansem. Mogę raz czy dwa obejrzeć w telewizji "Dzień
Niepodległości" albo "Wojnę światów", tak
dla odprężenia, ale czasu przeznaczonego na bardziej ambitne
zajęcia nie poświęciłabym chyba żadnej literackiej wizji
kolonizacji Ziemi przez ludziki z Marsa. Mimo to jednak kosmiczna
forma bytu w samym środku Warszawy nie pozwoliła mi oderwać się
od lektury ani na moment.
Kluczowym
słowem jest tu "Warszawa". Myślę, że dla mieszkańców
tego miasta lub ludzi, którzy tak jak ja z uśmiechem
przyjmują wizję obracającego się w gruzy Dworca Centralnego, już
samo miejsce akcji jest powodem, dla którego "Fiolet"
warto przeczytać. Autorka sprawnie operuje nazwami ulic, placów,
budynków, dokładnie przedstawiając drogę, którą
poruszają się poszczególne postaci. I razem z nimi idzie
czytelnik, przed oczami wyobraźni mając Marszałkowską, podziemia
w Centrum, teren przed Pałacem Kultury. To nadaje książce pewną
dozę interaktywności; widok tak dobrze znanych miejsc spowitych
cieniem gigantycznej rośliny, z śmiercionośnym cyjanowodorem w
powietrzu, może nieźle zaskoczyć. Wystarczy tylko zadziałać
wyobraźnią i już dostajemy się do wnętrza całej tej historii.
Drugą, nie mniej ważną częścią fabuły i zarazem
drugim zarzutem części czytelników są spadochroniarze.
Poznajemy ich grupę od środka, bez zbędnych ceregieli. Autorka
serwuje nam profesjonalne słownictwo, często pozostawiając
czytelnika z chęcią wpisania w Google tego czy innego
niezrozumiałego terminu. Do pewnego momentu jest to nieco irytujące
- bohaterowie cieszą się w powietrzu jak dzieci podczas bitwy na
jedzenie, a my już jesteśmy nawet gotowi poczytać jeszcze trochę
o Fiołku, byle tylko nie musieć wertować cioci Wikipedii w
poszukiwaniu uproszczonego schematu budowy spadochronu. A potem...
Nic. Nagle przestaje to przeszkadzać. Co więcej, zaczynamy
wyczekiwać następnego skoku. Ujmę to tak: za nic w świecie nie
skoczyłabym na bungee; lęk wysokości chyba by mnie zabił. Po tej
lekturze zaś jestem skłonna przemyśleć decyzję o skoku na
spadochronie. Coś musi w tym niebie jednak być...
Oprócz tych dwóch punktów, które
dla jednych są autami, a dla drugich skutecznymi straszakami,
"Fiolet" ma jeszcze jedną zaletę. Jest nim styl pisania
pani Kozak. Prosty, przejrzysty, potrafiący nie tylko wywołać na
twarzy czytelnika uśmiech, ale także stworzyć napięcie. Na
ostatnich stronach sięga ono zenitu; finał ma zabójcze
tempo. Dodatkowo autorka w niezobowiązujący sposób serwuje
nam mniejsze i większe informacje na temat uzbrojenia, militariów
czy farmakologii, że o spadochronach nie wspomnę. Całości
dopełniają bohaterowie: wspomniani wcześniej spadochroniarze,
komandosi, gdzieś w tle przewijają się też zwykli mieszkańcy
Warszawy. Sympatię czytelnika do Os, Drwali i Stróżów,
ludzi odważnych, niezłomnych, gotowych do poświęcenia, wzmaga fakt, że wszyscy klną ja banda szewców i na dodatek
jeszcze piją tyle, że owa banda miałaby dość po kilku minutach.
Taki ich urok, przed którym nie sposób się obronić.
"Fiolet" jest moim zdaniem książką
niedocenioną. Tkwi w niej jakaś trudna do sprecyzowania moc, która
sprawia, że lektura ma w sobie coś oprócz rozrywki. Nie
ukrywajmy: powieść ta ma być właśnie rozrywką. I jest - na
wysokim poziomie. Blue skies!
"Fiolet", Magdalena Kozak
Data: 28.02.2011
Ocena: 7+/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz