piątek, 1 czerwca 2012

Top maja 2012

To trochę dziwne, że poza spamerskimi topkami niewiele ostatnio tu publikuję.
Posypuję głowę popiołem i obiecuję poprawę. W końcu egzaminy odbębnione, teraz mogę szaleć.

*      *     *

LITERATURA

Do połowy maja harmonogram miałam zapchany maturami, ale po zakończeniu egzaminów pisemnych mogłam wrócić do dawnego tempa. Zaowocowało to skończeniem świetnego "Ptaśka" (niby do prezentacji, ale czytałam go przede wszystkim dla siebie, a nie żeby mydlić oczy komisji), połknięciem "Pikniku na skraju drogi" w dwa wieczory, przekopaniem się przez wzloty i upadki antologii "31.10" oraz rozpoczęciem równolegle również zbioru opowiadań "Nowe idzie" oraz dobrze wszystkim (tylko nie mnie) znanego "Hyperiona". Z pozycji tych zdecydowanie najlepsi byli Wharton i Strugaccy, a ostatecznie najwięcej radości przyniósł tytuł numer dwa.

Muszę przyznać, że w przypadku Strugackich dałam się złapać nie tyle na opowiadane przez nich historie, co raczej styl. Podoba mi się bardzo: często mroczny świat, sytuacje zakrawające na tragedie i bohaterowie, którym daleko do świętości, są opisane prosto, wyraziście i przede wszystkim też lekko, z ironicznym humorem, który zawsze mnie zaskakuje. Narracja płynie. Nie inaczej jest w przypadku "Pikniku na skraju drogi" - książki, która jednych zachwyciła, innych zawiodła. A jak to było ze mną? Ja... jestem usatysfakcjonowana.

Oczywiście uwielbiam grę "S.T.A.L.K.E.R.". Niemałego trudu wymagało ode mnie wmówienie samej sobie, że okładka "Pikniku..." to tylko pic, skok na kasę, a obie historie - i światy - mają ze sobą wspólnego stosunkowo niewiele. Udało mi się spłaszczyć oczekiwania i podejść do tego tytułu jak do zupełnie samodzielnej, niezależnej historii. I opłaciło się. Prawda jest taka, że fani serii gier mogą być zawiedzeni, ponieważ "Piknik..." jest historią w zupełnie innym tonie. Strzelania tu wcale, elektrowni ani widu, ani słychu; pozostały tylko artefakty i zawód stalkera. Mi to wystarczyło. Polecam.


GRA

Z serii "Zamierzchłe Czasy". Pamiętacie filmy o paskudnych, obślizgłych Obcych, których rozpoznawało się głównie po tym, jak w młodszej wersji skakały ludziom na twarze, a w starszej tych twarzy pozbawiali? A pamiętacie tą drugą istotę pozaziemską, w masce, z całym arsenałem, wydającą zastanawiające dźwięki, niestrudzenie polującą na Obcych i przy okazji roztrącającą ludzi jak kostki domina? To właśnie Alien vs Predator. Mi w ręce wpadła druga część gry - prawdę mówiąc brat wcisnął mi płytę do napędu i oznajmił, że teraz w to będziemy nacinać przez LAN. No i masz...

Zorientowani wiedzą, innym wyjaśnię: z technicznego punktu to FPS, w którym można zagrać jedną z trzech ras/klas: marine, predatorem lub alienem (obcym). Praktycznie rzecz biorąc, ludzie niespecjalnie w całym zestawieniu się liczą. Przeciwnicy są dla nich praktycznie niewidzialni, wobec czego trzeba polegać na pikającym szaleńczo wykrywaczu ruchu i ewentualnie strzelaniu na oślep granatami paraliżującymi. Śmieszne jest to, że... to bawi. Marine w porównaniu z predatorem czy alienem nie ma szans, ale to sprawia, że gracz zaciska zęby i zaczyna kombinować. I robi to tak długo, aż znajdzie sposób na obie paskudy. W przypadku predatora zabawa jest jeszcze większa: załączenie kamuflażu i podkradanie się do odwróconego plecami przeciwnika z włócznią jest naprawdę bardzo satysfakcjonujące. Jeśli zaś chodzi o obcego, to mój błędnik nie pozwolił mi na głębsze zapoznanie się z tym draniem. Łażenie po ścianach i suficie naprawdę przyprawia o zawroty głowy. Reasumując, tu każdy znajdzie coś dla siebie. Jak nie przeciw wrednemu bratu, to chociaż w kampanii jednoosobowej.


MUZYKA

Dużo muzyki ostatnio, bardzo dużo. The Album Leaf, Andrew Bird, Jeremy Soule, Collapse Under The Empire, Sufjan Stevens, David Garrett, No.9... Skakałam po bodaj wszystkich stylach muzycznych, jakie nawinęły mi się pod rękę, od post-rocka przez folk aż do elektroniki (odpaliłam nawet Jeana-Michela Jarre'a). 

Tym razem jednak ujęła mnie muzyka przypadkowa, polecona przez współpracownika w kwestiach muzycznych kooperacji. Po prostu zakochałam się w soundtracku do gry Bastion, skomponowanym przez Darrena Korba. To jedna z niewielu płyt, na których każdy, absolutnie KAŻDY kawałek przyciąga uwagę. A żeby to udowodnić, wyjątkowo rzucę dwoma utworami.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...