sobota, 14 maja 2011

"Misery" Stephen King


Zaczynamy recenzyjne szaleństwo. Amatorskie recki są w moim wykonaniu zjawiskiem raczej rzadkim, ale z pewnością częstszym niż felietony i przyjemniejszym niż teksty o pisaniu.

* * *

Starsze książki Stephena Kinga różnią się od tych ostatnich ("Ręka Mistrza", "Pod kopułą") jednym istotnym szczegółem.

Te starsze są szalone.


Gdy zabrałam się za "Misery", posiadałam ją tylko w postaci e-booka. Jako że mam się za sprytną dziecinę, zrzuciłam ją sobie na komórkę i przeczytałam jedną trzecią z ekraniku o wymiarach trzy na cztery centymetry. W nocy. To nie było mądre z mojej strony. Porzuciłam ją na rzecz innych książek, które mniej zryją mi psychikę i w których scena palenia kilkuset zapisanych kartek nie wywoła u mnie drżenia rąk czy zimnego potu na czole. Gdy ponownie sięgnęłam po "Misery", miałam niewątpliwie słuszne złe przeczucia.


Historii nie trzeba przedstawiać. Wystarczy powiedzieć, że Paul Sheldon, autor serii popularnych romansideł o Misery, miał już szczerze dość tej nudnej baby i z radością uśmiercił ją w ostatniej powieści z cyklu, po czym zabrał się za powieść dla dużych, niegrzecznych chłopców. Plany te pokrzyżował wypadek samochodowy, w wyniku którego jego nogi zostały zmiażdżone (powiedzieć "połamane" to za mało). Każdemu mogło się to zdarzyć, nic niezwykłego, bywa. Tyle że Paul budzi się nie w szpitalu, lecz w domu Annie Wilkes. I w tym momencie zaczyna się zabawa.


King uwielbia obsadzać w roli głównych bohaterów swoich powieści pisarzy z małym zastojem twórczym. Tym razem pokusił się o przelanie swoich rozważań dotyczących pisania w myśli Paula. Przez część książki obserwujemy zmagania Sheldona z maszyną do pisania, z Misery i z jego własną wyobraźnią. Powiem szczerze - większość czytelników w pewnym momencie może poczuć się znudzona, ale mnie opisy wypełniania "dziury" w papierze pochłonęły bez reszty. Może dlatego, że sama piszę, a może nie.


Drugim i ważniejszym problemem Paula jest Annie. Annie to wykwalifikowana pielęgniarka. Jej ulubionymi środkami niesienia pomocy chorym są uzależniające lekarstwa, siekiera, nóż elektryczny i wiadro z mydlinami. Kosiarka rozmiarów małego traktora też bywa całkiem pomocna. Warto wspomnieć jeszcze jedno: Annie jest szalona.


I właśnie szaleństwo Annie Wilkes czyni "Misery" powieścią genialną. Nie jestem w stanie nawet się domyślać, jak King wpadł na coś takiego. Za każdym razem, gdy ona wchodziła do pokoju, bałam się razem z Paulem. Razem z Paulem czekałam na to, aż Annie się wyłączy albo wybuchnie wściekłością. Razem z Paulem powtarzałam w myślach "Proszę, Annie, proszę, Afryka, proszę proszę bogini Afryka proszę proszę proszę...".


Czytając ostatnich kilkanaście stron nie byłam pewna, co się właściwie dzieje. Czy to, co widzi Paul, naprawdę istnieje, czy tylko mu się wydaje? Ale przecież Paul oszalał. Boi się. Chce swoich prochów. To sen. Obłęd. Paranoja.


Polecam "Misery" każdemu, kto uważa, że żadna książka go nie przerazi. Może i nie przestraszy się wykutej z kamienia bogini, ale z pewnością poczuje lekki niepokój, gdy za którymś razem Annie wejdzie do pokoju i na jej ustach nie będzie matczynego uśmiechu...

"Misery", Stephen King
Data:
9 lipca 2010
Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...